W „Rzeczpospolitej" z 24 marca br. przeczytaliśmy alarmistyczny artykuł dr. hab. Marka Dobrowolskiego, sędziego Sądu Najwyższego, powołanego w skład Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych ("Trybunał UE i jego rozszerzająca wykładnia"). Autor ostrzega, że 2 marca (C 824/18) Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wydał „ustrojowy wyrok", który „zmierza do sprowadzenia konstytucji państw członkowskich do rangi aktów o najwyższej pozycji prawnej na poziomie landów, stanów czy krajów tworzących państwo federalne". Autor podkreśla przełomowy charakter orzecznictwa TSUE inicjowanego „przez polskie pytania prejudycjalne". Sugeruje, że jest ono politycznie motywowane i twierdzi, że w przeciwieństwie do prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry unijny Trybunał Sprawiedliwości „nie dostrzega" newralgicznych kwestii dotyczących „samego rdzenia procesów integracyjnych". Stanowisko dr. hab. Marka Dobrowolskiego uzupełnia zaskakująca uwaga, że „legitymacja demokratyczna" prawa unijnego „jest nader skromna".
Jednolita ochrona
Dziwi zatem, że głos autora nie wpisuje się w ogólnoeuropejski chór oburzenia antydemokratycznym zamachem TSUE. Ani sądy państw członkowskich UE, ani europejska opinia publiczna nie wydają się przerażone tym, że unijne standardy ochrony praw podstawowych mają być jednolicie i efektywnie egzekwowane.
TSUE stwierdził , że skoro art. 19 ust. 1 akapit 2 traktatu o Unii Europejskiej stanowi, że państwa członkowskie ustanawiają środki zaskarżenia niezbędne do zapewnienia skutecznej ochrony sądowej w dziedzinach objętych prawem Unii, to przyjąć należy, że zagadnienie procedury nominacyjnej sędziów stanowi płaszczyznę objętą zakresem zobowiązań traktatowych. Polski sędzia orzeka często bezpośrednio na podstawie norm prawa unijnego, a jego postawa ma realny wpływ na skuteczność ochrony sądowej praw przyznanych jednostkom przez unijny porządek prawny. Jednostki często spierają się z państwami członkowskimi. Trudno zatem zakwestionować to, że strukturalna zależność sędziów od polityków może wpłynąć na efektywność ochrony praw przyznanych przez unijny porządek prawny.
Z perspektywy zewnętrznego obserwatora zdumiewające muszą być podnoszone w polskiej debacie publicznej zastrzeżenia wobec instytucji pytań prejudycjalnych. Trudno odmówić sensu klarownemu wywodowi TSUE, iż „co się tyczy art. 267 TFUE, należy przypomnieć, że procedura odesłania prejudycjalnego przewidziana w tym postanowieniu jest kluczowym elementem systemu sądowniczego ustanowionego w traktatach, ponieważ poprzez ustanowienie dialogu między sądami, zwłaszcza między Trybunałem a sądami państw członkowskich, ma ona na celu zapewnienie jednolitej wykładni prawa Unii, umożliwiając tym samym zapewnienie jego spójności, pełnej skuteczności i autonomii oraz wreszcie odrębnego charakteru prawa ustanowionego w traktatach" (pkt 90 wyroku z 2 marca). Każdy prawnik spotkał się zapewne z przypadkami, w których z tych samych przepisów sądy dekodują różne normy. Sytuacje takie są nieuniknione. W braku instytucji pytań prejudycjalnych, skala analogicznego zróżnicowania między liniami orzeczniczymi sądów 27 państw członkowskich, zwiększana m.in. na skutek odmienności kultur prawnych i struktur gospodarek krajowych, uniemożliwiłaby realizację projektu integracyjnego.
Nawet, gdyby hipotetycznie uznać, że rozumowanie dr. hab. Marka Dobrowolskiego znajduje jakieś oparcie w wykładni językowej, nie można byłoby traktować formułowanych na jej gruncie wniosków jako rozstrzygających. Bez niezależnego sądownictwa krajowego i jego efektywnej współpracy z TSUE, przede wszystkim w ramach instytucji pytań prejudycjalnych, unijny projekt integracyjny byłby skazany na klęskę. Zabieg interpretacyjny prowadzący do takich skutków musi być uznany za wadliwy, a pierwszeństwo przyznać należy wykładni funkcjonalnej i systemowej, które jednoznacznie wspierają stanowisko TSUE.