Czy można ideologii zakazać? XX wiek dowiódł, że w pewnych sytuacjach jest to możliwe, ale ów zakaz powinien być wyjątkiem. Może dotyczyć wyłącznie ideologii zbrodniczych, które pozostawiły po sobie miliony ofiar. Rzecz dotyczy w naszym prawie karnym faszyzmu i komunizmu (jako ideologii totalitarnych) i jako ogół raczej z pobudek moralnych takiej regulacji nie kwestionujemy. Nie tylko z tego względu, że doświadczyliśmy jako naród ich zbrodniczości na własnym ciele, ale także dlatego, iż ów zakaz wpisuje się doskonale w schemat naszego pojmowania etyki wolności. Otóż nie może być wolności dla wrogów wolności. Nie może być tolerancji dla wrogów rodzaju ludzkiego, bo taka tolerancja zagrażałaby przetrwaniu gatunku.

Czy LGBT w taki kontekst można w ogóle wpisywać? Byłoby to absurdalne i dziwi mnie, że sztabowcy urzędującego prezydenta, skądinąd absolwenta tego samego wydziału prawa, co autor niniejszych słów, tego nie rozumieją. Nie są więc osoby związane ze środowiskiem LGBT zagrożeniem dla jakkolwiek pojmowanego interesu narodowego i każde ich prześladowanie wiązać należy z wrogami wolności, a nie jej przyjaciółmi.

Zacząłem jednak ten tekst od czegoś innego. Napisałem „nie LGBT jest problemem". Jest nim coś zupełnie innego – polski izolacjonizm i fałszywe pojmowanie konserwatyzmu. Bo konserwatyzm, i ten klasyczny, wywodzący się z myśli Edmunda Burke'a, i współczesny, nie stoi w sprzeczności z ideą postępu. Mogą tego nie rozumieć krytycy konserwatyzmu z pozycji lewicowych, ale szczególnie ważne jest, by to pojęli rodzimi tradycjonaliści. Konserwatyzm szanuje fakty, w tym istotę procesu zmiany, który sam w sobie jest postępem, natomiast nakazuje godzić ścieżki postępu z tradycją, wartościami narodowymi, poszanowaniem instytucji państwa, stratyfikacji społecznej itd. To są dla niego wartości, które chronią społeczeństwa i narody przed degeneracją i upadkiem.

Czy z tej perspektywy ruch/środowisko LGBT jest zagrożeniem? Wcale, środowisko to istniało historycznie od niepamiętnych czasów, mieszcząc się w strukturze społecznej i państwowej. Osobną zaś sprawą jest rewolucja obyczajowa, szybkie, radykalne i nieprzemyślane zmiany w regulacjach czy instytucjach prawnych, zwłaszcza jeśli są wbrew poglądom demokratycznej większości. Wtedy rewolucja niesie ryzyko reakcji i jak każda kończy się konfliktem społecznym i gilotyną, czego zdrowo myślący konserwatysta sobie nie życzy. Życzy zaś sobie czegoś zupełnie innego. Odpowiedzialności rządzących za harmonię społeczną. Stawania przez nich w obronie słabszych grup, by dać im wolność od przejawów nietolerancji. Prowadzenia dialogu społecznego z nowymi zjawiskami na mapie społecznej. Przyglądania się procesom, które zajmują resztę świata, i powolnego zarządzania zmianami, zwłaszcza jeśli są nieuniknione.

Beztroskie zapewnianie, że władza jest w stanie utrzymać status quo, jest z tej perspektywy naiwnością lub oszustwem i musi skończyć się klęską. Nie LGBT jest więc problemem, lecz brak dostatecznej komunikacji współczesnej Polski ze współczesnym światem. Do dziś naszym narodowym schorzeniem jest cywilizacyjna marginalność. Rozbiory i okupacje wyłączyły nas z europejskiego mainstreamu. Ubóstwo uczyniło rezerwuarem siły roboczej. Słabe wykształcenie i bariera językowa izolują od uczestnictwa w światowym wyścigu kulturalnym i technologicznym. To jest problem i z nim trzeba się zmierzyć. Skanseny są może i piękne, ale to tylko muzea.