Makijaż nałożony na twarze władzy w dobie pandemii każe jednak pytać, jak rozróżnić rzeczywistość malowaną od realności. Rzeczywiste jest bowiem to, co ludzie uznają za rzeczywiste. Polityka rozgrywa się zaś w świecie iluzji, a nie faktów. Przez ostatnie miesiące władza próbowała przejść przez kryzys epidemiczny i gospodarczy, kierując naszą uwagę na „rekonstrukcję” rządu i spory obyczajowe.
Iluzja “wesołego miasteczka"
Tym samym wstawiono nas do "disneylandu" gdzie, jak pisał Umberto Eco, „cieszyć miała iluzja świata bardziej realnego niż rzeczywistość”. Propagandowa imitacja uodporniła już wielu na „czarnowidztwo opozycji”. Władza tymczasem nie rozpoznała wyzwań i nie przygotowała kraju na drugą falę pandemii. Nadal brzmią przedwyborcze apele premiera i prezydenta. Ten pierwszy mówił, że „wirus jest w odwrocie i nie należy się go bać". A drugi, że "nikt nie wie, czy druga fala epidemii nadejdzie czy tez nie. Są różne spekulacje. Ale podkreślam, to są spekulacje”.
We wrześniu otwarto wszystkie szkoły, które stały się rozsadnikiem wirusa. Specjaliści wskazują, że władze nie miały żadnych twardych podstaw, by twierdzić, ze po 15 października epidemia zacznie stabilizować się. Czy powodowane były one partyjną troską o oblicze "disneylandu" w mediach? Wiceminister Kraska zapewniał, że „nie może być tak, żeby życie pacjenta było zagrożone”, a Jarosław Gowin dodawał, że „nikogo nie zostawimy bez pomocy”. Spokój w "disneylandzie" naruszył tylko nowy minister zdrowia
ujawniając, że: „nie mamy wszystkiego pod kontrolą”, a tak dużej eskalacji się on nie spodziewał. Iluzja pękła dopiero w tym tygodniu, gdy dzienna liczba nowych zakażeń w Polsce przekroczyła już największą dzienną liczbę przypadków COVID-19 we Włoszech odnotowaną 21 marca.
Zamazywanie odpowiedzialności
W marcu tego roku powołano Komitet Zarządzania Kryzysowego, nie podając jego składu, podziału kompetencji i odpowiedzialności jego poszczególnych członków. Lockdown poprzedziła relacja fotograficzna ze spotkania ministra zdrowia i prezydenta w koszulach z podwiniętymi rękawami, pochylających się nad dokumentami. Wypowiedzi władzy przypominały „nie oddamy ani guzika”, Rydza-Śmigłego. Zapewniano, że rezerwy są wystarczające. Niską początkowo zapadalność na COVID-19 w Polsce w porównaniu z południową Europą przypisywano zasługom rządu, gdy sytuacja epidemiologiczna pozostawała jednakowa w całym regionie. Bp. Długosz przypomniał, że „mieliśmy dwóch ewangelistów, Mateusza i Łukasza”, pokazując wiernym „protoplastów” premiera i ministra.
Śledzący sytuację w USA, Szwecji czy Wielkiej Brytanii spotykali się z racjonalną polityką
komunikacyjną. Oprócz niechlubnego wyjątku prezydenta Donalda Trumpa, tacy eksperci, jak Anthony Fauci, Anders Tegnell, czy Patrick Vallance, uzasadniają przyjęte strategie, kroki operacyjne i wyczerpująco odpowiadają na pytania. Ta rzeczowość jest kulturowym dziedzictwem Winstona Churchilla, który w 1940 nie ukrywał, że społeczeństwo czeka „pot, krew i łzy” po to, by ludność mogła przygotować się na trudy i planować działania opierając się na faktach, a nie iluzjach. Kanclerz Merkel ujawnia podstawy analityczne podejmowanych decyzji. Czescy ministrowie zdrowia Adam Vojtech i Roman Prymula podają współczynniki śmiertelności, zapadalności i zakażeń R0 (liczbę osób zakażanych przez jednego nosiciela w danym czasie). Te dane zderzano z przewidywaną zdolnością systemu opieki zdrowotnej. Harmonogramy rygorów nie zostały tam oparte na arbitralnych datach, a na osiąganiu zakładanych parametrów epidemiologicznych.