Retorykę prezesa PiS dobrze ukazuje porównanie. Oto zakłócaniu mszy i dewastacji świątyń sprzeciwiali się też biskupi z Rady Stałej Episkopatu i prymas Wojciech Polak. Prosili jednak, by się nawzajem szanować i nie używać przemocy, a nie, jak Kaczyński, by bronić kościołów „za każdą cenę”. Prosili obie strony konfliktu, dzięki czemu wszyscy mogli się poczuć równoprawnymi członkami wspólnoty. Prymas, rzadki u nas wzór etyki słowa, człowiek ewangelicznie czyniący pokój, wypowiedział też piękne kluczowe zdanie: „Bądźmy za siebie nawzajem odpowiedzialni”.
Prezes PiS podzielił przez to współrodaków na lepszych i gorszych – z jego strony nie pierwszyzna. Tak samo słowa o ataku mającym zniszczyć Polskę były zwykłą wariacją na temat rzekomych knowań Unii Europejskiej, mniejszości seksualnych itp. Kaczyński po swojemu też uznał antykościelne ekscesy za „nieprzypadkowe i przygotowane”. Chwyt powtarzany od zarania dziejów: dać do zrozumienia, że ludzie niemili władzy nie działają z własnych pobudek, ale że ktoś ich inspiruje. Że nie myślą naprawdę tego, co myślą, ani nie czują tego, co czują.
A może demonstranci czują złość i na to? Może bywają wulgarni także dlatego, że mają dosyć dyskredytowania inaczej myślących? Owszem, zdziczenie mowy publicznej, przyjmowane przez nas biernie jak fatum, to rzecz osobna i niedopuszczalna. Także druga strona polskiego konfliktu ma tutaj niejedno na sumieniu. Ale to prawica, łącznie z jej przywódcami, stworzyła cały spójny żargon, który odsądza oponentów od czci i wiary. To PiS i jego sojusznicy od lat – także podczas obecnych protestów – lansują na przykład pogardliwe pojęcie „lewactwa” jako fanatycznej masy. Nazywając siebie niepokornymi i niezależnymi, prawem przeciwieństwa wmawiają nam też, że reszta to sprzedajni konformiści. Dzielą społeczeństwo na Polaków z jednej strony i takie czy inne „środowiska” z drugiej. Określając tylko siebie jako patriotów, milcząco przekreślają pozostałych jako „gorszy sort”.
Albo jako „naszych przeciwników”: tak we wtorek powiedział Kaczyński o jednej ze stron polskiego konfliktu. Także to nieraz powtarzał w kontekście własnej partii – sęk jednak w tym, że tymczasem został wicepremierem. Przemawiając we wtorek na tle biało-czerwonych flag, powinien był się czuć odpowiedzialny za wszystkich obywateli na równi. Głosząc przy tym swoje hasła partyjne, nadużył jednak rządowego stanowiska. Nadużywał także wielkich słów: w zastępstwie każdego z nas rozstrzygał, pod czyją władzą pozostaniemy polskim narodem.