Dziesięć dni przed rocznicą bestialskiego ataku, w którym zginęło 1200 Izraelczyków, premier Beniamin Netanjahu wystąpił przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ. Mówił o Iranie, libańskim Hezbollahu i palestyńskim Hamasie, o podziale Bliskiego Wschodu na „przeklętych” (z tą trójką na czele) i „błogosławionych” (sojusznikach i potencjalnych sojusznikach Izraela, zjednoczonych przeciw Iranowi). A także o Palestyńczykach, którzy niby są przeciwnikami Hamasu i reprezentują przed światem sprawy palestyńskie, wygłaszając przemówienia w ONZ.
Konkretnie o Mahmudzie Abbasie, który wystąpił na tej samej trybunie dzień wcześniej, oficjalnie przedstawiony jako prezydent Państwa Palestyny. I domagał się usunięcia Izraela z ONZ, bo jego zdaniem „nie zasługuje”, by być w tej organizacji, za to, co robi w Strefie Gazy po 7 października zeszłego roku. Wzywał świat do „powstrzymania tej zbrodni, powstrzymania zabijania dzieci i kobiet, wstrzymania ludobójstwa, wstrzymania dostaw broni dla Izraela, wstrzymania tego szaleństwa”.
Czytaj więcej
Wciąż słychać eksplozje, tuż obok armia izraelska podbija strefę Gazy. A tutaj dziesiątki izraelskich wolontariuszy pomagają zbierać owoce, których z powodu wojny nie zebrali gastarbeiterzy z dalekiej Azji i Palestyńczycy.
Kto teraz stoi na czele wypychających Izrael z ONZ? – pytał Netanjahu. – Nie Hamas, lecz Abbas – odpowiedział, przedstawiając go jako szefa władz palestyńskich (a nie prezydenta Państwa Palestyny, powstania takiego izraelski premier nie bierze pod uwagę).