W Ramallah o złym Hamasie tylko szeptem

W tej wojnie każdy myśli o swoich ofiarach, Palestyńczycy tylko o swoich.

Aktualizacja: 28.11.2023 04:23 Publikacja: 15.11.2023 15:56

Na billboardach w centrum Ramallah są portrety palestyńskich cywilów, głównie dzieci, zabitych w Gaz

Na billboardach w centrum Ramallah są portrety palestyńskich cywilów, głównie dzieci, zabitych w Gazie

Foto: Jerzy Haszczyński

Korespondencja z Ramallah

Na billboardach w centrum Ramallah są portrety palestyńskich cywilów, głównie dzieci, zabitych w Gazie. Graficznie bardzo przypominają zestawy portretów ofiar i zakładników terrorystów z Hamasu, które wiszą w izraelskich miastach.

Ramallah, siedzibę rywalizujących z Hamasem władz Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu Jordanu, w linii prostej od strefy Gazy, która do wybuchu wojny 7 października była w pełni kontrolowana przez Hamas, dzieli 80 kilometrów izraelskiego terytorium.

Czytaj więcej

Wiceszefowa palestyńskiej dyplomacji: Mamy obawy, że Izrael zamierza wypchnąć Palestyńczyków poza strefę Gazy

- Teraz, mimo tego geograficznego oddzielenia, panuje uczucie jedności między Palestyńczykami z Gazy i Palestyńczykami z Zachodniego Brzegu. Nas ten konflikt też dotyka, choć u nas nie ma wojny, która tam zaczęła się 7 października. Od tej pory i tu zginęło stu kilkudziesięciu Palestyńczyków, niektórzy z rąk izraelskich osadników - mówi Ibrahim Dalalsza, dyrektor cieszącego się prestiżem wśród przedstawicieli Zachodu think tanku z Ramallah o angielskiej nazwie Horizon (w arabskiej wersji Ufuk).

Dalalsza urodził się w 1967 roku, czyli, jak podkreśla, jest rówieśnikiem izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu. Całe zawodowe życie poświęcił two-state solution, rozwiązaniu konfliktu bliskowschodniego, które miało polegać na współistnieniu państwa palestyńskiego obok żydowskiego. - Teraz nie jestem już pewien, czy dożyję takiego rozwiązania. Wrócił konflikt o charakterze egzystencjalnym i dla Izraelczyków i Palestyńczyków. To smutne - dodaje.

Ibrahim Dalalsza

Ibrahim Dalalsza

Foto: Jerzy Haszczyński

Rozmawiamy w modnej kawiarni w dzielnicy Al-Masjun, goście, zazwyczaj młodzi, są ubrani w stylu zachodnim, żadnych chust na kobiecych głowach, popijają latte czy cappuccino. Z głośnika nie sączy się nastrojowa muzyka, lecz wiadomości ze Strefy Gazy. Przerywane przeprowadzoną w Libanie rozmową z Osamą Hamdanem, przedstawicielem Hamasu w tym kraju. Hamdan wzywa do wytrwałości w walce z okupantami.

Trzecia droga chce rozbić duopol Fatah - Hamas

- Nazw ulic tu nikt nie zna, proszę podać taksówkarzowi, by jechał pod Plaza Mall - mówi przez telefon Mustafa Barguti, lekarz i znany polityk. Plaza Mall to jedno z nowych, nowoczesnych centrów handlowych. Handel kwitnie w Ramallah, powstają sklepy duże i małe. Podobnie z firmami usługowymi, warsztatami. Jeszcze parę tygodni temu przy pobliskiej drodze było pusto, a teraz już zaradni Palestyńczycy sprzedają tam owoce i warzywa w świeżo wzniesionym budynku składającym się z trzech kamiennych ścian - czwarta, przednia nie jest potrzebna - i dachu z blachy falistej.

Na przeciwko Plaza Mall jest siedziba Palestyńskiego Stowarzyszenia Pomocy Medycznej, w którym członkiem zarządu jest dr Barguti. To do niego płyną raporty ze strefy Gazy, gdzie pracuje 17 zespołów stowarzyszenia.

Barguti, uważany przez lata za polityka umiarkowanego, często jest gościem w czołowych międzynarodowych mediach, w tym w BBC. Od niego płyną w świat drastyczne opisy z Gazy, to on podał, że przed oblężonym przez armię izraelską szpitalem Szifa od kilku dni leżą ciała zabitych, do których już dobierają się psy. Izrael tłumaczy oblężenie tym, że pod szpitalem jest centrala dowodzenia Hamasu.

Czytaj więcej

Palestyński lekarz i polityk o Gazie: „Ciała leżą koło szpitala, psy się do nich dobierają”

- To nie jest wojna Izrael-Hamas, jak się ją nazywa w zachodnich mediach. To wojna Izraela przeciw Gazie. Netanjahu chce ją wyczyścić etnicznie - mówi Barguti, szef Palestyńskiej Inicjatywy Narodowej, partii trzeciej drogi, która chce rozbić duopol Fatah kontra Hamas. Jeżeli doszłoby wreszcie do wyborów - ostatnie były na terenach palestyńskich kilkanaście lat temu - to partia Bargutiego chciałaby być w koalicji. Albo z Fatahem, albo z Hamasem, albo w rządzie jedności narodowej.

- Ważny jest pluralizm, a Hamas lepiej mieć u siebie, niż poza strukturami, przeciw sobie - podkreśla Barguti, który startował w przeprowadzonych po śmierci Jasera Arafata wyborach prezydenckich w 2005 roku i zajął drugie miejsce za urzędującym do dzisiaj Mahmudem Abbasem, zdobywając jedną piątą głosów.

Rada rewolucyjna

Władze Autonomii to właściwie Fatah, największa partia w Organizacji Wyzwolenia Palestyny, założona i długo kierowana przez Arafata, który w ostatnich latach - zmarł w tajemniczych okolicznościach w 2004 roku - urzędował w centrali w Ramallah zwanej Mukatą. Teraz jest tam jego mauzoleum.

Niedaleko od Mukaty spotykam się z Mohamedem Huranim, byłym ambasadorem palestyńskim w Algierii („tam też dobrze wiedzą, co to okupacja. Pewnie niektórym może się wydawać, że okupacja francuska jest atrakcyjna, ale to też okupacja”). Należy do szerokiego przywództwa Fatahu, zwanego Radą Rewolucyjną. Rada ma 120 członków.

62-letni Hurani trzy czwarte życia jest związany z palestyńskim ruchem niepodległościowym, po raz pierwszy Izraelczycy aresztowali go, gdy był nastolatkiem, w sumie - mówi - ponad siedem lat spędził w izraelskich więzieniach.

Gdy wchodzę do jego zadymionego gabinetu, uczestniczy w spotkaniu on-line z kilkunastoma politykami z sąsiedniej Jordanii, posłami, byłymi ministrami. Na ekranie telewizora ciągła transmisja z Gazy saudyjskiej telewizji Al-Hadath, zza okna dobiega śpiew muezzina zachęcającego do wieczornej modlitwy.

- Z Jordańczykami mamy takie samo stanowisko, ten sam cel. Przynajmniej oficjalnie - podkreśla Hurani.

Dr Mustafa Barguti

Dr Mustafa Barguti

Foto: Jerzy Haszczyński

Gorzej jest z tym, co się dzieje za kulisami. Na niedawnym szczycie państw arabskich i muzułmańskich w Rijadzie oficjalnie padło wiele antyizraelskich deklaracji, słów potępienia i oburzenia. Ale gdy doszło do głosowania nad poważnymi sankcjami wobec Izraela, niektórzy przyjaciele Palestyny zawiedli. Hurani nie chce wymieniać nazw, nie chce krytykować krajów arabskich, które mają normalne stosunki z Izraelem (są to Egipt, Jordania, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Maroko, Sudan) albo szykowały się, jak Arabia Saudyjska, by je lada moment mieć.

Jednak w pewnym momencie wybucha: - Jak można mieć kontakty z izraelskim rządem, w którym zasiada taki człowiek jak Bezalel Smotrich [minister finansów u Beniamina Netanjahu, lider religijnej i skrajnie prawicowej partii - red.]. Przecież jego plan wobec Palestyńczyków to albo zabić, albo uczynić niewolnikami, albo zmusić do emigracji.

Ramallah za murem

- Mam też obywatelstwo amerykańskie, jeździłem do USA regularnie raz do roku. Ale teraz utknąłem w Ramallah, Izraelczycy nie pozwalają mi się ruszyć - mówi Palestyńczyk koło trzydziestki, wysoki, o wyrzeźbionej w siłowni sylwetce. Jest inżynierem, ale nie pracuje w zawodzie, jest właścicielem baru w starej części Ramallah. - Pewnie chciałby pan usłyszeć, jaki straszny jest ten Hamas, który nazywacie organizacją terrorystyczną? Ja się czuję terroryzowany przez izraelskiego okupanta - mówi, ale woli, bym nie podawał jego nazwiska.

- Nawet gdybym miała zezwolenie na wyjazd, to bym się nie odważyła wyjść poza izraelski posterunek, bo zaraz za nim grasują żydowscy osadnicy. Boję się - dodaje urzędniczka jednej z instytucji rządowych, młoda kobieta w białej chuście.

Czytaj więcej

„Prowadź do zwycięstwa, a potem odejdź”. Nawet przyjaciele nie chcą już Netanjahu

40-tysięczne Ramallah wraz z pobliskimi miejscowościami to strefa kontrolowana przez Autonomię Palestyńską, zwykli obywatele Izraela nie mogą się tu pojawiać. Wokół tej strefy jest mur, za którym są osiedla osadników, przez świat uznawane za nielegalne, oraz drogi, po których jeżdżą Izraelczycy nie mając szansy zobaczyć, jak wygląda życie tutejszych Palestyńczyków. Jest tam także więzienie Ofer, w którym siedzą setki Palestyńczyków.

W murze, jak wyliczyła skrupulatnie agenda ONZ - OCHA, jest dziesięć dziur: izraelskich checkpointów, punktów kontrolnych, ale działają zazwyczaj trzy, w czasie wojny - raczej jedno i to nie zawsze, nie licząc tego dla uprzywilejowanych, głównie dyplomatów. Z Ramallah do Jerozolimy jest ledwie 12 kilometrów, święte miasto widać z najwyższych budynków, ale - mimo autostrad wijących się w pobliżu - dojazd zajmuje godziny, najbliższe przejście jest zamknięte, trzeba jechać naokoło, stać w kolejkach. Do innych palestyńskich miast na Zachodnim Brzegu, oddalonych o 20-40 kilometrów, podróż też jest poważną wyprawą.

Mustafa Barguti przed wojną jeździł nawet do Gazy, ale nie przez Izrael, lecz najpierw na lotnisko w Ammanie w Jordanii, a stamtąd samolotem do Egiptu i przez Synaj do przejścia Rafah.

Mimo niesprzyjających warunków politycznych Ramallah, położone malowniczo na wzgórzach, wygląda na całkiem miłe miejsce do życia, ulice czyste i - w samym mieście - zazwyczaj dobrej jakości. Urzędy i wiele domów mieszkalnych to solidne budynki z białego kamienia, liczne są tu oddziały arabskich banków. Biednych mniej, niż widywałem na ulicach w większości miast w świecie arabskim.

Plac Manara to miejsce protestów

Plac Manara to miejsce protestów

Foto: Jerzy Haszczyński

Nowe dzielnice wyglądają nawet lepiej niż stara część w pobliżu centralnego placu Manara z figurami kamiennych lwów. Uliczki wokół placu pełnią funkcję targową, pełno tu sklepików i straganów, z warzywami, owocami, przyprawami, w tym tutejszą specjalnością - zaatarem, z odzieżą i butami. Pachnie kawą i ziołami.

Sam plac Manara to miejsce protestów. We wtorek kilkaset osób protestowało tu przeciwko „izraelskim zbrodniom wojennym w Gazie”. Był wśród nich prawosławny duchowny. Chrześcijanie stanowią około jednej piątej mieszkańców, przedstawiciele tej mniejszości sprawują tu urząd burmistrza. I jak słyszę z kilku źródeł, narzucają liberalny jak na zdominowaną przez muzułmanów Autonomię Palestyńską styl życia. Na jednym ze sklepów wisi wielka reklama polskiej wódki.

Przespany atak terrorystyczny

Czy ktoś tu potępia Hamas za brutalny atak na Izrael 7 października, używa określenia „terroryzm”? - Nie robią tego władze Autonomii Palestyńskiej, nie robi Fatah, ograniczają się do wyrażania troski o niewinną ludność cywilną „po obu stronach”.

- Nikt tego publicznie nie powie, najwyżej szeptem, gdy ma zaufanie do rozmówcy - podkreśla Ibrahim Dalalsza, szef think tanku Horizon.

I próbuje tłumaczyć rodaków. - Hamas zaatakował 7 października z samego rana, gdy jeszcze spali. W południe Izrael już odpowiedział, zaczął bombardowanie Gazy.

Nie mieli czasu, by wyrobić sobie opinię w sprawie działań Hamasu, i nie dali sobie szansy na oskarżanie go. Zaczęli krzyczeć zobaczcie, co tam się dzieje, zabijają niewinne palestyńskie dzieci i kobiety. I faktycznie cywile stanowią znaczną większość ofiar, nie tak jak na innych wojnach, gdy jest to kilka czy dziesięć procent.

- Nikt nie mówił, że Hamas też zabił izraelskie dzieci i kobiety, bo zaczęło się zabijanie dzieci palestyńskich. Każdy myśli, każdy krzyczy o swoich ofiarach - mówi Dalalsza.

Korespondencja z Ramallah

Na billboardach w centrum Ramallah są portrety palestyńskich cywilów, głównie dzieci, zabitych w Gazie. Graficznie bardzo przypominają zestawy portretów ofiar i zakładników terrorystów z Hamasu, które wiszą w izraelskich miastach.

Pozostało 98% artykułu
Konflikty zbrojne
Stany Zjednoczone wiedziały o ataku Rosji. Moskwa wysłała ostrzeżenie
Konflikty zbrojne
Putin w orędziu do narodu: Rosja uderzyła w Ukrainę najnowszym systemem rakietowym
Konflikty zbrojne
Wojna w Ukrainie: Rakietowe uderzenia na obwód kurski i mściwy szantaż Putina
Konflikty zbrojne
Atak rakietowy na Dniepr. Rosja nie użyła pocisku balistycznego ICBM?
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Konflikty zbrojne
Ukraina zaatakowana przez Rosję pociskiem międzykontynentalnym