Dostrzegany powszechnie podział społeczeństwa amerykańskiego można w dużej mierze przypisać intensywnej kampanii tzw. woke, czyli starań o przebudowę świadomości Amerykanów podejmowanych pod hasłem zwalczania niesprawiedliwości społecznej i rasizmu. Nie jest to nowe zjawisko w USA, by wspomnieć tylko ruch progresywistyczny z końca XIX w., który stawiał sobie za cel naprawę tego, co złe w społeczeństwie, od zepsucia moralnego powodowanego przede wszystkim alkoholizmem po nieproduktywne wykorzystywanie siły roboczej. Część z formułowanych wówczas postulatów weszła na trwałe do praktyki politycznej i gospodarczej, część została w tejże praktyce ośmieszona, jak chociażby prohibicja.
Wietnam zdemoralizował USA i odebrał Amerykanom poczucie dumy narodowej
Nieco później społeczeństwo amerykańskie pokonało wstrząs lat 30., a poczucie powszechnego dobrobytu, stanowiące istotę tzw. american dream, trwało do początku lat 60. Wtedy to Amerykanie uświadomili sobie, że pozostawiany na uboczu problem czarnej Ameryki nie przestał istnieć. Pojawiła się fala rozruchów z ofiarami śmiertelnymi i ogromnymi zniszczeniami materialnymi, czemu nie było w stanie zapobiec znakomite wystąpienie Martina Luthera Kinga, które przeszło do historii pod hasłem „Mam marzenie”. Z kolei główny kierunek ówczesnych reform, czyli próba budowy wielkiego społeczeństwa, został zakłócony kolejnymi zamachami na polityków, a przede wszystkim przebiegiem interwencji w Wietnamie. Jak zwięźle wyraził to sam King: „Wielkie społeczeństwo poległo na polu bitwy w Wietnamie”.
Czytaj więcej
Donald Trump wskazał senatora ze stanu Ohio J.D. Vance'a jako swojego kandydata na wiceprezydenta.
Wietnam zdemoralizował USA i odebrał Amerykanom poczucie dumy narodowej, które odbudował dopiero w latach 80. Ronald Reagan. Budził on rozmaite kontrowersje, szczególnie wśród ówczesnej lewicy, ale konsekwentnie realizował wielką reformę gospodarczą i program odnowy moralnej. Jego następcy nie potrafili jednak kontynuować wielkiego projektu Reagana i nie protestowali przeciw pomniejszaniu jego wielkości pod pretekstem zastrzeżeń wobec marginalnej kwestii utajnionej pomocy dla antykomunistycznych partyzantów nikaraguańskich.
Dezawuowano Ronalda Reagana, dezawuowano Donalda Trumpa
Co gorsza, dezawuowanie Reagana stanowiło zarazem punkt zwrotny sposobu postrzegania prezydenta USA, który stopniowo tracił właściwy niegdyś temu urzędowi nimb. Drastycznym przejawem tej degrengolady była próba zdjęcia z urzędu prezydenta Billa Clintona pod błahym pretekstem romansu ze stażystką, a przede wszystkim upajanie się nawet przez poważne, wydawałoby się, media niesmacznymi detalami intymnych schadzek w Biały Domu. I na tym tle pojawił się Donald Trump.