We współczesnej polityce coraz częściej mamy do czynienia z dwoma okopanymi obozami plemiennymi, w których dominuje lojalność i nienawiść. Lojalność wobec wodza, nienawiść do przeciwników. Rozmiary obozów są mniej więcej równe, a okopy na tyle silne, że praktycznie nie ma mowy ani o zwycięstwie, ani o dialogu. Na ostateczne zwycięstwo każda strona jest za słaba, ale też wydaje się im, że jest ono na wyciągnięcie ręki, więc zamiast dialogu bardziej opłaca się wojna. Który bowiem z wodzów plemiennych chce się okazać miękiszonem, co pierwszy wyciąga rękę do zgody?
Kto się spodziewał, że Donald Tusk będzie politykiem lewicowym?
Pomiędzy okopanymi obozami lub na ich obrzeżach hasają mniejsze grupy próbujące założyć własny obóz i niewielka, mobilna i nie do końca zorganizowana grupa, która nie traktuje polityki jako walki dobra ze złem, a polityków jako przywódców jedynie słusznej krucjaty, lecz usługodawców mających dostarczyć pożądane rezultaty. Wedle znanej metafory: wybory w demokracji to nie deklaracja lojalności, ale wybór pociągu, który jedzie w pożądanym kierunku. Dziś ten, jutro inny, nie tylko dlatego, że partie się zmieniają, ale także dlatego, że zmieniają się cele i aspiracje obywateli.
Kto z nas się spodziewał, że partia Lecha Kaczyńskiego po jego śmierci skręci w kierunku złodziejskiej mafii opętanej nienawiścią do reszty świata? Albo że lider partii liberałów Donald Tusk okaże się ostatecznie po doświadczeniach wynikających z rządzenia i przygody europejskiej politykiem lewicowym? Dla plemion to bez znaczenia, bo one zaprzysięgły lojalność swym wodzom i uzasadnią każdy skręt już to ratowaniem chrześcijaństwa, już to ratowaniem Polski przed dyktaturą. Nota bene ratowanie chrześcijaństwa za pomocą łamania wszelkich możliwych przykazań i z pełnym poparciem hierarchii kościelnej, to spektakl, który był nie do przewidzenia, przynajmniej dla mnie, gdy w stanie wojennym Kościół był oazą wolności i wartości. Tymczasem pojawiły się dwa nowe liczmany: walka z aborcją i LGBT, które w zasadzie zastąpiły wszystkie inne wyznaczniki chrześcijaństwa, więc wystarczy byś był przeciw aborcji i LGBT, by nieważne stało się np. złodziejstwo czy mówienie fałszywego świadectwa.
Stawianie Romana Giertycha na czele rozliczeniowej krucjaty to błąd
Ale po stronie tzw. obozu postępu jest niewiele lepiej. Po ośmiu latach PiS u władzy, obecny rząd jest pod presją żądnych krwi i zemsty rzekomych demokratów, a poziom hipokryzji niestety także jest wysoki. Dla mnie symbolem tej hipokryzji jest powierzenie Romanowi Giertychowi kierownictwa w walce z nadużyciami PiS. Nadużycia i złodziejstwo trzeba rozliczyć do spodu, by wreszcie do klasy politycznej dotarło, że odpowiedzialność za łamanie prawa nie jest fikcją. Ale postawienie na czele krucjaty osoby dyszącej osobistą żądzą zemsty za aresztowanie jest czymś niepojętym. Po pierwsze Roman Giertych sam ma na karku postępowanie prokuratorskie, które najpierw wypadałoby do końca wyjaśnić, zanim powierzy mu się śledztwo w innych kwestiach. Po drugie sprawiedliwość to nie zemsta. Rozliczenie nadużyć, by było wiarygodne w całym społeczeństwie, a nie tylko wśród Silnych Razem, musi mieć wszystkie znamiona beznamiętnej analizy prawnej. Giertych zaś gwarantuje wszystko, tylko nie to. Będą więc igrzyska, które oskarżonym łatwo będzie usprawiedliwiać zemstą mecenasa, który sam ukrył się za poselskim immunitetem.
Czytaj więcej
Donald Tusk w exposé cytował „polskiego papieża”, a jednocześnie oddał ministerstwa odpowiedzialne za polskie umysły środowiskom, które chętnie Karola Wojtyłę by wygumkowały. Po co to robi? Zgiełkliwe awantury o ideologię zagłuszą rozmowy o „bazie”: finansach, systemie podatkowym, wpływach lobbies.