Rządzący chcą nas przekonać, że w wyniku wojny w Ukrainie pozycja Polski radykalnie wzrosła. Sprawa nie jest jednak tak prosta, jak w propagandowej narracji, zaś zwycięstwo Emmanuela Macrona stawia nasz kraj w dodatkowo niełatwej sytuacji.
Fałszywe byłoby stwierdzenie, że nic nie zmieniło się na naszą korzyść. Owszem, zmieniło się – ale nie bezwarunkowo. Staliśmy się państwem przyfrontowym, co zwiększa nasze znaczenie z punktu widzenia naszego najważniejszego strategicznego sojusznika – Stanów Zjednoczonych. To daje szansę przede wszystkim na poważną pomoc w modernizacji naszego wojska (acz przecież nie darmo). A przypomnieć trzeba, że polska armia mocno ustępuje dziś wyposażeniem, lecz zapewne również umiejętnościami (choć to trudno miarodajnie wymierzyć) ukraińskiej. Tyle że – o czym wielu zdaje się zapominać – USA wspierać nas będą nie z miłości, ale dlatego, że taki jest ich interes. W tej chwili w ogromnej mierze zbieżny z naszym, ale przecież nie zawsze i nie w 100 proc. Można racjonalnie zakładać, że Waszyngton, aby mieć większą swobodę działania w Azji, będzie chciał ofensywnie osłabiać Rosję naszymi rękami (nie oznacza to koniecznie rozpoczynania działań zbrojnych) bez względu na koszty, które nasze państwo poniesie – a to już niekoniecznie musi być w naszym interesie. Tak wyglądały w czasie zimnej wojny tzw. proxy wars – wojny przez pośredników – i wiele wskazuje, że wracamy do tej metody.
Atakowane na okrągło przez Zjednoczoną Prawicę Niemcy mają sposoby, żeby dociskać Polskę finansowo, i już to czynią.
Zarazem następuje erozja Grupy Wyszehradzkiej, niemiecki rząd naciska na realizację celów polityki klimatycznej i idei federalizacji UE, a przegrana Marine Le Pen w połączeniu ze wstrzemięźliwą wobec Ukrainy – mówiąc najdelikatniej – postawą Węgier pozbawia PiS nadziei na zbudowanie znaczącego konserwatywnego sojuszu w Unii. W ramach V4 wektor rosyjski podobny do polskiego prezentują Czechy. Węgry i uzależniona energetycznie od Rosji Słowacja (gdzie sondaże pokazują wysoką akceptację dla działań rosyjskich) prą w przeciwną stronę, a ponieważ siłą rzeczy stosunek do Rosji będzie teraz determinantą strategii, trzeba uznać, że przynajmniej na razie V4 jest uśpiona, jeżeli nie martwa. Czy PiS ma pomysł, czym ją zastąpić – trudno powiedzieć. Ciekawy jest wariant skandynawski z Finlandią i Szwecją, aspirującymi do NATO i będącymi w UE, ale to na razie mgliste plany.
Problem obecnej władzy polega na tym, że znalazła się w potrzasku. Atakowane na okrągło przez Zjednoczoną Prawicę Niemcy mają sposoby, żeby dociskać Polskę finansowo, i już to czynią. Konserwatywna kontrrewolucja wewnątrz UE, tak jeszcze niedawno szumnie ogłaszana w Warszawie przez Jarosława Kaczyńskiego, okazuje się mrzonką, bo sprzymierzeńcy albo przegrywają, albo okazują się uciążliwi z powodu swojej narracji rosyjskiej. Wracamy do wariantu, w którym – jak za Trumpa – o całej sile Polski w UE decydowały relacje z Waszyngtonem, z tym że sytuacja jest bardziej podbramkowa, zapalna, a sojusznicy w Europie Środkowej, stanowiący wcześniej dodatkowe podparcie, poznikali.