Sejmowe głosowanie nad ratyfikacją unijnego Funduszu Odbudowy będzie ważnym momentem dla Polski. Nie chcę mówić, że to moment przełomowy – bo nic nie jest przełomowe w porównaniu ze skutkami społecznymi, zdrowotnymi, ekonomicznymi pandemii, setkami tysięcy jej polskich ofiar. Ale właśnie w związku z pandemią i procesem wychodzenia z tego fatalnego kryzysu fundusz unijny nabiera dziś kluczowego znaczenia. Fundusz to bezprecedensowy, największy w historii solidarnościowy projekt UE. To granty i pożyczki, które pomogą przejść do kolejnego etapu zarówno nam, jak i mieszkańcom wszystkich pozostałych 26 krajów członkowskich Unii. Gigantyczne pieniądze, w tym ponad 250 mld zł dla Polski, to nie tylko pomoc post-covidowa dla prawie 500 milionów ludzi. To także jedyna na pokolenie szansa określenia nowego modelu rozwojowego Polski. To szansa na przyspieszenie prawdziwych przemian cywilizacyjnych, na czele z wejściem na Zielony Szlak ku neutralności klimatycznej i z rewolucją cyfrową. Nic dziwnego, że wedle sondaży ponad dwie trzecie Polaków chce Funduszu Odbudowy.
Unia Europejska nigdy nie była projektem idealnym ani żadnym rajem na Ziemi. Ucierała się w boju, w starciu często bardzo rozbieżnych interesów. Możemy narzekać, krytykować euro-banany i molocha euro-biurokracji, ale akurat Unia jest czymś, co się Europie zdecydowanie udało. Także Polska ogromnie wiele zyskała przez właśnie domykające się 17 lat naszego członkostwa. To jasne, że ponosimy coroczne koszty w postaci składki członkowskiej. Uznajemy też – czego by nie wymyślił Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej i Krystyny Pawłowicz – prymat wspólnych regulacji unijnych nad krajowymi. Ale korzyści, nie tylko miliardy euro z unijnych funduszy, dalece przewyższają ponoszone przez nas koszty.
Obywatelska presja
Teraz oczekujemy dodatkowego impulsu rozwojowego w postaci unijnego Funduszu Odbudowy. To będą pieniądze dla nas, naszych dzieci i wnuków. Środki, które będą wykorzystywane latami – 80 proc. dotacji z KPO dostaniemy w 2023 r. lub później, najwięcej w latach 2024-25. Będzie się to zatem działo już po następnych wyborach parlamentarnych. Wyborach, które – ma na to nadzieję zdecydowana większość uczestników wszelkich sondaży – zakończą rządy niszczycielskiego obozu tzw. Zjednoczonej Prawicy.
Na razie ten układ, choć gnije i pęka, ciągle jeszcze próbuje rządzić. W związku z tym ponosi pełną odpowiedzialność za kształt Krajowego Planu Odbudowy – zestawu konkretnych celów, na jakie pójdą środki z Funduszu. Jeszcze w marcu ruch Polska 2050 przedstawił swoją listę strategicznych poprawek do pierwszej wersji KPO. Ta presja obywatelska już odnosi wymierny skutek: rząd przeznaczy więcej pieniędzy na inwestycje w dużych miastach i na rozwój transportu kolejowego w kraju. Będziemy tę presję wywierać dalej. Uważamy, że więcej pieniędzy powinny dostać samorządy, proces wydatkowania musi być transparentny, więcej pieniędzy należy też przeznaczyć na reformy związane z neutralnością klimatyczna i walką ze smogiem.
Wiemy, że wiele własnych uwag do pierwszej, słabo przygotowanej przez rząd wersji KPO ma Komisja Europejska – a to ona wspólnie z Radą UE, a nie polska opozycja, będzie finalnie akceptować kształt Planu. Komisja ma też nowe narzędzie. W razie konieczności po raz pierwszy będzie mogła użyć mechanizmu wiążącego wypłaty z Funduszu z respektowaniem przez polski rząd zasad praworządności – na to powiązanie zgodził się, chcąc nie chcąc, premier Mateusz Morawiecki na grudniowym szczycie unijnym. Fundusze unijne należą się tym, którzy przestrzegają wspólnie uznanych zasad.