Szef MSZ Witold Waszczykowski zarzucił mi, że w swoim wystąpieniu w Sejmie nie odniosłem się do przedstawionej przez niego informacji o polityce zagranicznej. To prawda. Po prostu nie było do czego się odnosić. Poza ogólną wymową przedstawionych priorytetów, która oznacza, że dokonujemy właśnie zwrotu naszej polityki zagranicznej o 180 stopni. I nie jest to zwrot dla Polski korzystny.
Po raz kolejny w naszej historii, tym razem przez własny rząd, zostaliśmy postawieni przed dylematem, czy orientujemy busolę na zachód czy na Wschód. Czy chcemy być państwem otwartym czy izolującym się? Nowoczesnym czy autorytarnym? Czy chcemy prowadzić politykę według reguł XXI czy XIX wieku? Obu jednocześnie nie da rady prowadzić, a bycie obrotowym przedmurzem nie może się skończyć dobrze. O czym przekonała się Polska w dwudziestoleciu międzywojennym.
Minister Waszczykowski, komentując własne exposé, powiedział, że polityka zagraniczna będzie „grą na wielu fortepianach". Bardzo ciekawe, tylko potrzeba do tego wirtuozerii, a nie poruszania się jak słoń w składzie porcelany. Rozumiem, że zgodnie z tą multi- instrumentalną koncepcją przywołana trzykrotnie Japonia jest dla nas ważniejsza niż wymienione dwa razy USA. A Australia staje się naszym równie istotnym partnerem, co Francja.
Polityka zagraniczna jest zbyt poważną sprawą, żeby zostawiać ją w rękach amatorów. Jest co najmniej sześć wymiarów, w których należy ją rozpatrywać.
Po pierwsze, pozycja Polski w UE. Kryzys Unii Europejskiej jest faktem. Dotyczy to nie tylko problemu imigracji, ale także gospodarki. Zasadnicze pytanie, to czy w interesie Polski leży członkostwo w UE. Podobnie jak 80 proc. Polaków odpowiadam: tak. Jednak czynami i deklaracjami PiS odsuwa Polskę od Zachodu, bo jak inaczej rozumieć prezentowanie Unii jako źródła kryzysów i postulowanie ograniczenia jej roli do współpracy gospodarczej.