Witold M. Orłowski: Czy znów zdarzy się cud?

Kiedy niemal 12 lat temu na świecie wybuchł wielki kryzys finansowy, Polska zniosła go znacznie lepiej niż pozostałe kraje Europy.

Aktualizacja: 06.05.2020 21:22 Publikacja: 06.05.2020 21:00

Witold M. Orłowski: Czy znów zdarzy się cud?

Foto: iStockphoto

Ba! Zostaliśmy „zieloną wyspą", czyli oazą wzrostu gospodarczego na tle pogrążonego w głębokiej recesji kontynentu. W dramatycznym roku 2009 nasz PKB wzrósł tylko o 3 proc. (połowę tego co przed kryzysem). Ale w tym czasie PKB Czech spadł o 5 proc., Niemiec o 6 proc., Rosji o 8 proc., a krajów bałtyckich o 15 proc.

Długo trwały dyskusje i narady ekonomistów na temat tego, co właściwie spowodowało ten niezwykły wynik. I po namyśle powszechnie uznano, że wytłumaczenie jest tylko jedno: zdarzył się cud. Widać, że po wszystkich cierpieniach ostatnich 100 lat po prostu na niego zasłużyliśmy.

To, że wtedy zdarzył się cud, nie ulega wątpliwości. Na usta ciśnie się inne pytanie: czy teraz zdarzy się nowy? Sądząc po żarliwości religijnych uniesień demonstrowanych przez członków naszego rządu, możemy chyba być tego bardziej pewni niż kiedykolwiek wcześniej.

Niestety, tym razem pewne to jednak nie jest. Po pierwsze, w roku 2009 dopomógł nam bardzo charakter kryzysu: był to kryzys bankowy związany z ryzykownymi długami. U nas na szczęście sektor bankowy był zdrowy, może dlatego, że nie zdążył jeszcze popełnić tych samych głupstw co w krajach zamożniejszych. Dziś na coś takiego nie liczmy: pandemia dotknęła Polski tak samo jak całej reszty świata. Dobrze chociaż, że nie jesteśmy mocno zadłużeni.

Po drugie, pomógł nam wtedy duży rynek wewnętrzny, którego nie mieli nasi sąsiedzi z regionu. Dziś po długim zamrożeniu gospodarki, wzroście bezrobocia i ruinie wielu małych firm nasz rynek wewnętrzny będzie jednak równie słaby jak gdzie indziej.

Po trzecie, pomogło nam członkostwo w Unii, a zwłaszcza rozpędzone inwestycje finansowane z jej funduszy. Dziś na to aż tak bym nie liczył: moment jest nieszczęśliwy, bo akurat kończy się siedmioletni unijny budżet, nowy trzeba dopiero wynegocjować, a lekka odraza, którą nasz rząd czuje do Brukseli, na pewno w tym nie pomoże.

Po czwarte, wtedy skorzystaliśmy na płynnym kursie walutowym, który pomógł znieść kryzys mniej boleśnie niż w krajach posiadających euro. Ten czynnik w jakiejś mierze może działać i dziś, choć z drugiej strony odcina nas od pomocy Europejskiego Banku Centralnego w finansowaniu wielkich deficytów budżetowych, które się wkrótce pojawią.

No i po piąte, uchroniła nas elastyczność i doświadczenie naszych firm, które miały wówczas w pamięci jeszcze trudniejsze czasy początków transformacji. Na ile możemy na to liczyć dziś, nie wiadomo. Pewna nadzieja jest, ale z pewnością w polskich firmach jest już teraz znacznie mniej zarządzających, którzy mają takie doświadczenia.

Nie mam wątpliwości, że po szoku wywołanym pandemią cała Europa wpadnie w głęboką recesję, głębszą niż w roku 2009. Niestety, wygląda na to, że tym razem cud się nie zdarzy i my też przed nią nie uciekniemy.

Ba! Zostaliśmy „zieloną wyspą", czyli oazą wzrostu gospodarczego na tle pogrążonego w głębokiej recesji kontynentu. W dramatycznym roku 2009 nasz PKB wzrósł tylko o 3 proc. (połowę tego co przed kryzysem). Ale w tym czasie PKB Czech spadł o 5 proc., Niemiec o 6 proc., Rosji o 8 proc., a krajów bałtyckich o 15 proc.

Długo trwały dyskusje i narady ekonomistów na temat tego, co właściwie spowodowało ten niezwykły wynik. I po namyśle powszechnie uznano, że wytłumaczenie jest tylko jedno: zdarzył się cud. Widać, że po wszystkich cierpieniach ostatnich 100 lat po prostu na niego zasłużyliśmy.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację