Rząd, jakby zapominając, że jesteśmy w recesji, chce podnosić płacę minimalną. Podwyżka ta to „spadek" po kampanii wyborczej do parlamentu. Partie licytowały się wtedy, kto da więcej. Licytacja nic przecież nie kosztuje. Koniec końców zapłacą bowiem z firmowych kieszeni przedsiębiorcy. Również ci, którzy z powodu koronawirusa oraz recesji mogą nie dotrwać do następnego roku.
Dla polityków to przecież żaden problem.
Ta sama władza, największy pracodawca w „budżetówce", płac... podnosić nie chce! Dlaczego? Praca nauczyciela czy urzędnika przecież nie jest ani gorsza, ani lepsza niż praca np. w prywatnej piekarni gdzieś na wschodzie Polski.
W czym więc tkwi różnica?
W kieszeni! Bo na te podwyżki poszłyby pieniądze z budżetu.