Od kilkunastu lat banki centralne całego świata posługują się niekonwencjonalnymi narzędziami polityki pieniężnej. Skupują bezwartościowe obligacje, zasilają gigantycznymi kredytami zagrożone upadkiem instytucje finansowe, udzielają nieograniczonego kredytu rządom, deklarują politykę „zrzucania pieniędzy z helikoptera”.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że banki centralne bronią swojej polityki za pomocą publicznych wystąpień, artykułów i referatów na konferencjach naukowych. NBP sięgnął jednak ostatnio po narzędzie stosunkowo rzadko stosowane w polityce gospodarczej. Ozdobił swoją siedzibę wielkim banerem, wyjaśniającym zarówno to, skąd się wzięła w Polsce inflacja (przyczyny: 1. agresja rosyjska na Ukrainę; 2. pandemia i jej skutki), jak i to, że każdy, kto czyni w tej sprawie jakiekolwiek zarzuty wobec NBP i rządu, używa „narracji Kremla”.
Pomysł z banerem nie jest nowy. Jako pierwszy sięgnął po niego pewien urodzony w Gorlicach amerykański inwestor, instalując w lutym 1989 roku na 42. ulicy na Manhattanie wielki „zegar długu publicznego”, odliczający wartość zadłużenia rządu amerykańskiego. Zegar, pokazujący w chwili uruchomienia kwotę 2,7 biliona dolarów i wielokrotnie kopiowany na świecie (również w Polsce), miał wstrząsnąć opinią publiczną i powstrzymać dalszy wzrost długu. Narzędzie okazało się jednak niespecjalnie skuteczne, skoro dziś zegar długu publicznego USA nadal działa i pokazuje już kwotę 31 bilionów dolarów.
Amerykanom się nie udało, ale szyderstwa z baneru NBP są jednak nie na miejscu. I to z wielu powodów. Po pierwsze, NBP realizuje w ten sposób swoją misję edukacyjną. Nie pozwalając na to, by normalny, uczciwy Polak karmiony był finansowym żargonem i by mącono mu w głowie jakimś długiem publicznym, monetyzacją deficytów i efektami drugiej rundy, w prostych słowach podaje mu pełne wytłumaczenie przyczyn inflacji. Więcej Polak nie potrzebuje.
Po drugie, NBP buduje w ten sposób swoją wiarygodność. Wiadomo, że nic nie buduje lepiej wiarygodności marki niż porządna kampania reklamowa (banery, reklamy w telewizji). A właśnie o rzekomy spadek wiarygodności prowadzonej polityki czepiają się go przemądrzali ekonomiści.