Andrzej Wojtyna: Czy NBP pilnie potrzebuje nowego prezesa

Rok, jaki minął od agresji Rosji na Ukrainę, skłania do oceny polityki prowadzonej w tym okresie przez Narodowy Bank Polski, a właściwie przez prezesa Adama Glapińskiego.

Publikacja: 06.03.2023 03:00

Prezes NBP Adam Glapiński

Prezes NBP Adam Glapiński

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Działania podejmowane, a głównie te niepodejmowane przez NBP oraz niska jakość ich komunikowania coraz silniej wskazują, że jedynym sposobem zatrzymania erozji tej instytucji i jej niekorzystnego wpływu na gospodarkę Polski byłaby rezygnacja prezesa.

Jeszcze kilka miesięcy temu, po skompletowaniu obecnej RPP, można było mieć nadzieję na zatrzymanie tego procesu. Odważną próbę podjęli członkowie RPP wyłonieni przez Senat. Wydawało się, że nawet jeśli nie przekonają reszty RPP do swoich poglądów na temat stanu gospodarki i perspektyw ograniczenia inflacji, to przynajmniej uda im się osłabić monopolistyczną pozycję prezesa w określaniu dostępu do zasobów informacyjnych NBP i komunikacji z otoczeniem. Jednak z niejasnych powodów na początku roku determinacja tych trojga w dochodzeniu swoich praw osłabła. Szkoda, bo im bardziej skomplikowana staje się ocena sytuacji makroekonomicznej za granicą i w Polsce, tym bardziej potrzeba nieskrępowanej dyskusji i pokazywania alternatywnych wariantów sytuacji.

Co z senacką trójką?

Co prawda członkowie „senackiej trójki” przedstawiają oceny w innych publikacjach, np. prof. Joanna Tyrowicz w Raporcie Rady Ekonomicznej „Newsweeka” (nr 2 z br.), ale to, po pierwsze, wspólny głos czworga autorów, a po drugie, brak mu instytucjonalnego osadzenia w NBP. Niezależnie od trafności ocen z raportu, nie zastąpi on zwoływania przez mniejszość RPP osobnych konferencji prasowych, co obiecywała prof. Tyrowicz.

Patrząc na pozbawione głębszej merytorycznej treści ostatnie dwa komunikaty RPP, trudno się w nich doszukać zwiastunów pozytywnego przełomu komunikacyjnego. Wygląda na to, że w tak trudnej i wymykającej się jednoznacznej interpretacji sytuacji makroekonomicznej „senacka trójka” została w jakiś sposób spacyfikowana przez instytucjonalną strukturę NBP podporządkowaną woli prezesa. Trudno sobie bowiem wyobrazić, że poważni ekonomiści mogą podpisać się pod komunikatami, w których za główny mechanizm sprowadzający inflację do celu w Polsce uznaje się podwyżki stóp banków centralnych za granicą.

Co ciekawe, konsolidowaniu i centralizowaniu przez Adama Glapińskiego władzy towarzyszą podejmowanie przez niego retoryczne zabiegi zmierzające do dyfuzji odpowiedzialności za prowadzoną politykę. Właściwie na każdej konferencji prasowej podkreśla on, że w decyzjach RPP jego głos, z wyjątkiem remisu, liczy się tak samo jak reszty członków.

Jeśli tak, to nie ma żadnego uzasadnienia, aby na konferencjach prasowych RPP reprezentował tylko prezes, chyba że za każdym razem wyrażą na to zgodę inni członkowie. Dlatego nie wolno im zrezygnować z walki o to prawo. Jeśli zrezygnują, to kiedyś będą prawdopodobnie obciążani za brak dbałości o rzetelne informowanie społeczeństwa o stanie gospodarki oraz ignorowanie znaków ostrzegających przed ryzykiem utrwalenia się wysokiej inflacji.

„Płaskoniż” konferencji

Informacyjna i analityczna, a więc i edukacyjna słabość komunikatów obecnej RPP może nie byłaby aż tak istotna, gdyby ich treść była uzupełniana sensownymi wypowiedziami prezesa na konferencjach prasowych. Tu niestety mamy raczej „płaskoniż” (by nawiązać do jego topograficznych porównań), który z każdym kolejnym stand-upem przybliża nas do „depresji”, zdefiniowanej tu roboczo jako obszar poniżej zerowego poziomu wywiązywania się przez bank centralny z obowiązku komunikacji społecznej.

Nie chodzi tu tylko o niewywiązywanie się z przedstawiania w możliwie najbardziej obiektywny i pogłębiony sposób sytuacji gospodarczej, co jest oficjalnym celem konferencji prasowych prezesa, lecz raczej o jego wkład w obniżenie poziomu zrozumienia zachodzących procesów. Prezes nie dodaje tu nowej wartości i działa jako value-subtractor. W jego autorskiej wersji konferencje przestały być ważnym narzędziem oddziaływania na oczekiwania podmiotów gospodarczych i coraz bardziej przypominają pogadanki, a także połajanki, na lekcjach z HiT, tak jak chciałby je widzieć minister Czarnek.

Pełna kadencja obecnego prezesa NBP to wystarczająco duże zagrożenie dla gospodarki, aby szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego profesor bardzo dobrej uczelni ekonomicznej decyduje się na niszczenie jednej z najważniejszych instytucji gospodarki rynkowej i na publiczne wypowiadanie się w kompromitujący go zawodowo sposób? Trudno uwierzyć, że nawet w dworskim otoczeniu prezes nie zdaje sobie sprawy ze skutków swoich działań. Należy więc stawiać też inne, wykraczające poza sferę gospodarki hipotezy.

Ważnego tropu dostarcza Moisés Naim w książce „Zemsta władzy. Jak autokraci na nowo tworzą politykę XXI wieku”, w której analizuje interakcje trzech zagrożeń dla demokracji: populizmu, polaryzacji i postprawdy. Autor ten zwraca uwagę, że nowe jest tylko to trzecie zjawisko i z tego powodu jest ono najbardziej niebezpieczne, bo system demokratyczny nie nauczył się przed nim bronić.

Niebezpieczeństwo polega według Naima na tym, że w odróżnieniu od zwykłej nieprawdy, półprawdy czy kłamstwa, „postprawda to frontalny atak na wspólne poczucie rzeczywistości, który zwykle następuje bez ostrzeżenia”. Nie chodzi tu o „pisanie historii na nowo czy o zaciemnianie obrazu”, lecz o „stan, który wkrada się w życie publiczne, kiedy zaciera się granica między faktami i wiedzą z jednej strony a wiarą i opinią z drugiej, ewentualnie wtedy, gdy tak często używane są zamiennie, że owa granica przestaje być powszechnie uznawana”.

Naim podkreśla istotną cechę postprawdy, która może okazać się przydatna w zrozumieniu, dlaczego prezes NBP bez zażenowania ucieka się w swoich wypowiedziach do „strategicznego wykorzystywania dezorientacji” obywateli. Cytowany autor pisze mianowicie, że postprawda „nie jest kwestią czyjejś moralności. To nie indywidualna wada charakteru danej postaci publicznej, a właściwość całej infrastruktury komunikacyjnej władzy i polityki w naszym współczesnym świecie”.

W tej sytuacji najgroźniejsze staje się to, że po cichu, bez konfliktów z rządem i z całym obozem władzy, załamuje się zasada niezależności banku centralnego. Stopniowo NBP staje się częścią takiej „infrastruktury komunikacyjnej władzy i polityki”. Nie musi się bronić przed tradycyjnymi próbami upolitycznienia i ograniczenia niezależności, bo sam jego prezes jest przedmiotem i podmiotem uprawianej przez obóz władzy metapolityki wobec gospodarki.

Zamiast skoncentrować się na przywracaniu i utrzymywaniu stabilności makroekonomicznej i makrofinansowej oraz na wyjaśnianiu złożoności tego zadania, prezes woli opowieściami z arsenału postprawdy zniechęcać społeczeństwo do interesowania się sprawami gospodarki. Przykładem wejścia na taki wyższy szczebel upolityczniania NBP jest jego uwaga z ostatniej konferencji, z której wynika, że kto nie podziela jego antyunijnych i izolacjonistycznych poglądów, ten „nie lubi Polski”.

Słowo o doradcy

Nowym rysem polityki komunikacji NBP stało się w ostatnim czasie włączenie do niej jednego z doradców prezesa Glapińskiego – prof. Leona Podkaminera. Jego udział w audycji red. Grzegorza Sroczyńskiego „Świat się chwieje” nadanej przez Radio TOK FM 22 stycznia br. wydaje się jednym z symptomów potwierdzających odejście NBP od wypracowanych w przeszłości dobrych standardów komunikacyjnych i wejście na ścieżkę postprawdy.

Ten znany w przeszłości z rzetelnych analiz ekonomista rozpoczął od w zasadzie autoironicznej uwagi: „jestem doradcą, co nie znaczy, że doradzam”. Dużo gorzej zabrzmiało chwilę później wyznanie, że zgodził się na przyjęcie stanowiska ze względu na wynagrodzenie oraz aby nie nudzić się na emeryturze. Poczucie przyzwoitości kazało mu jednak w jakiś sposób uzasadnić pobierane wynagrodzenie. Smutne było to, że sposobem tym były połajanki wobec krytyków prezesa NBP w rodzaju „jest wrzask, jest jazgot”, „zamiast ujadać na bank centralny, na prezesa…” lub „mają niedobrze w główkach”.

Można by pominąć te i inne aroganckie lub co najmniej niegrzeczne uwagi wobec koleżanek i kolegów ekonomistów i potraktować je jako próbę kreowania wizerunku profesora ekscentryka, gdyby towarzyszyła temu sensowna diagnoza sytuacji makroekonomicznej i wynikające z niej przekonujące rekomendacje dla polityki monetarnej i makroekonomicznej.

Prof. Podkaminer mówi o sobie jako „ekonomiście od śrubek” i jako „rzemieślniku”. Byłoby to chwalebne, gdyby nie to, że jego „śrubki” nie pasują do konstrukcji współczesnej gospodarki i świata i tym samym nie są przydatne w ich opisywaniu i wyjaśnianiu. Bardzo trudno znaleźć punkty styczne między tym, co mówi prof. Podkaminer, a toczącą się w świecie ciekawą dyskusją nad rozwiązywaniem teoretycznych i praktycznych dylematów polityki makroekonomicznej i makrofinansowej.

Można oczywiście twierdzić, że 95 proc. ekonomistów należących do głównego nurtu się myli, a rację ma 5 proc. prawdziwych keynesistów, do których on sam siebie zalicza. Wypadałoby jednak lepiej przygotować się do rozmowy, odnieść się do najnowszych prac i wskazać na błędy ich autorów. Bez tego minimum niekomfortowa jest myśl, że doradca reprezentujący 5- proc. mniejszość ekonomistów zacznie jednak prezesowi faktycznie doradzać i prezes te rady uwzględni.

A tak przy okazji, dobrze byłoby skłonić prezesa do upublicznienia listy doradców, choć niekoniecznie do dalszego upubliczniania ich wiedzy.

Przy niskiej (NIK) i zerowej (Trybunał Stanu) skuteczności formalnych instytucji demokratycznej kontroli nad działalnością banku centralnego rolę tę mogłyby częściowo pełnić tzw. rynki, czyli główni ekonomiści banków i innych instytucji. Niestety, w sprawowaniu tej pośredniej kontroli obserwujemy regres, którego przyczyny zasługują na analizę. Tu trzeba jednak zaznaczyć, że poza nielicznymi wyjątkami analityków rynkowych interesuje głównie to, co zrobi RPP, a nie to, co powinna zrobić i dlaczego.

Uwaga ta odnosi się też do dziennikarzy uczestniczących w konferencjach prezesa NBP. Komentarze, oceny czy pytania wobec polityki NBP cechuje znacznie wyższy niż w przeszłości poziom autocenzury, co niespecjalnie dziwi. Ale może jest odwrotnie? Może ta autocenzura jest niepotrzebna, bo to zbyt „letnie” lub powierzchowne pytania nie pozwalają prezesowi wykazać się głębią przemyśleń i wnikliwością ocen na temat sytuacji gospodarczej i dylematów polityki pieniężnej?

Jeśli jednak przypuszczenie to jest błędne, to i tak ze stawiania wymagających pytań będzie inna duża, chociaż tylko potencjalna, korzyść: być może byłby to dla prezesa NBP silny bodziec do zapraszania na konferencję prasową innych członków RPP. Tak czy inaczej, warto już na marcowej konferencji pomóc mu w zmniejszeniu rozziewu między aktualnym zaawansowaniem światowej dyskusji nad inflacją a jego własnymi ocenami.

Pytania do prezesa

Oto kilka propozycji pytań:

- W jakim stopniu silne osłabienie konsumpcji jest wynikiem inflacji, a w jakim polityki antyinflacyjnej?

-  Poprzez które kanały polityki pieniężnej ma się dokonać trwały powrót do celu inflacyjnego przy niskich realnych stopach procentowych?

- Dlaczego główne banki centralne nie podzielają optymizmu rynków finansowych co do spadku inflacji, a NBP go podziela?

- Czy w ocenie stanu koniunktury należy kierować się głównie luką PKB czy sytuacją na rynku pracy?

- Na ile uzasadnione jest w obecnych warunkach uwzględnienie w analizach nieliniowości i segmentacji krzywej Phillipsa i wykorzystanie krzywej Beveridge’a?

- Czy ze względu na wysoką niepewność NBP próbuje rozszerzyć narzędzia prognostyczne o analizę alternatywnych scenariuszy, tak jak proponują to prof. Michael Bordo czy prof. David Blanchflower i Andrew Levin?

- W jaki sposób NBP chce podchodzić do wymienności między wymogami stabilności makroekonomicznej i makrofinansowej w scenariuszu trwale podwyższonej inflacji?

Trudno powiedzieć, czy któreś z tych pytań zostanie zadane w trakcie najbliższych konferencji prasowych, a jeśli tak, to czy i w jaki sposób prezes NBP zechce na nie odpowiedzieć. Znacznie ważniejszy będzie jednak szerszy sposób jego działania i komunikowania się z odbiorcami polityki NBP w okresie nasilonej kampanii przedwyborczej. To będzie prawdziwy test dbałości o niezależność banku centralnego od bieżącej polityki, o jakość podejmowanych decyzji i w konsekwencji o wartość polskiego pieniądza. Przygotowania do tego testu idą na razie słabo.

Prof. Andrzej Wojtyna był członkiem RPP w latach 2004–2010

Działania podejmowane, a głównie te niepodejmowane przez NBP oraz niska jakość ich komunikowania coraz silniej wskazują, że jedynym sposobem zatrzymania erozji tej instytucji i jej niekorzystnego wpływu na gospodarkę Polski byłaby rezygnacja prezesa.

Jeszcze kilka miesięcy temu, po skompletowaniu obecnej RPP, można było mieć nadzieję na zatrzymanie tego procesu. Odważną próbę podjęli członkowie RPP wyłonieni przez Senat. Wydawało się, że nawet jeśli nie przekonają reszty RPP do swoich poglądów na temat stanu gospodarki i perspektyw ograniczenia inflacji, to przynajmniej uda im się osłabić monopolistyczną pozycję prezesa w określaniu dostępu do zasobów informacyjnych NBP i komunikacji z otoczeniem. Jednak z niejasnych powodów na początku roku determinacja tych trojga w dochodzeniu swoich praw osłabła. Szkoda, bo im bardziej skomplikowana staje się ocena sytuacji makroekonomicznej za granicą i w Polsce, tym bardziej potrzeba nieskrępowanej dyskusji i pokazywania alternatywnych wariantów sytuacji.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację