Rynki wreszcie dostały to, na co liczyły. Po miesiącach wzrostu, który regularnie był niedoszacowany przez ekonomistów, inflacja w USA w lipcu wreszcie spadła. Czy to oznacza zmianę w polityce Fedu? Rynki dokładnie na to liczą.
Szef Fedu Jerome Powell dawał jasno do zrozumienia, że celem banku pozostaje opanowanie inflacji i sprowadzenie jej do celu inflacyjnego. Dotychczas niewiele wskazywało na jego realizację i rynki liczyły na zmiękczenie retoryki głównie ze względu na spadki na giełdach oraz pogorszenie sytuacji gospodarczej. Teraz jednak do tego pakietu można dołożyć pierwsze pozytywne dane z inflacyjnego frontu.
Ceny w USA wreszcie nie wzrosły w ujęciu miesięcznym. To oczywiście zasługa niższych cen paliw. W lipcu ceny detaliczne benzyny w USA były nadal na drugim co do wartości poziomie w historii, ale niemal 10 proc. poniżej czerwcowego szczytu. A paliwa to istotny składnik inflacji, zarówno bezpośrednio, jak i poprzez inne składowe (użytkowanie mieszkania, transport publiczny, rekreacja).
Jednak, co jeszcze bardziej istotne dla rynku, nie wzrosła inflacja bazowa. To sugerowałoby brak rozprzestrzeniania się presji inflacyjnej, choć częściowo jest to efekt spowolnienia wzrostu cen używanych samochodów.
Inwestorzy widzą to w jasnych barwach. Powell już na lipcowym posiedzeniu zasugerował spowolnienie tempa podwyżek i rynki bardzo agresywnie zaczęły grać na taki scenariusz. Prawda jest jednak taka, że Fed zapewne bardzo cieszy się z kolejnych sześciu tygodni do następnego posiedzenia. Obecna sytuacja jest bowiem bardzo niejednoznaczna.