Z tego, co można było zrozumieć z tekstu Piotra Araka „Lepszy bank centralny własny niż cudzy" („Rzeczpospolita" z 23 grudnia 2021 r.), szef rządowego Polskiego Instytutu Ekonomicznego uważa, że lepiej mieć wyższe stopy procentowe, które gwarantuje NBP, niż niższe, które zapewnia EBC. Generalnie autor stara się bronić tezy, że „własne banki centralne wydają się kluczowe w sytuacjach kryzysowych".
Czytaj więcej
Wiele głosów krytycznych wobec RPP w ostatnich miesiącach mówiło, że reakcja na inflację była opóźniona, ale głosy te byłyby tylko wołaniem na puszczy, gdybyśmy musieli czekać na reakcję EBC.
Wydają się? A niby dlaczego? Dlatego, że z oporami podnoszą stopy procentowe, bo mają megaproblemy z wiarygodnością? Bo muszą w końcu podnosić te stopy szybko i znacząco, żeby bronić słabnących krajowych walut? Bo muszą rozpaczliwie próbować zakotwiczyć rosnące oczekiwania inflacyjne, zanim doprowadzą one do eksplozji płac i efektów drugiej rundy? Bo koszt tego rodzaju autonomicznej polityki monetarnej w postaci utraconej dynamiki PKB będzie zawsze wyższy niż w przypadku strefy euro?
Dlaczego warto być w strefie euro
Można dyskutować o opłacalności uczestnictwa w obszarze wspólnego europejskiego pieniądza, z czym wiąże się m.in. uwspólnotowienie polityki monetarnej. Ale z całą pewnością nie da się prowadzić poważnej dyskusji pod hasłem: własny bank centralny w Unii = niższa inflacja. A to dlatego, że tak nie jest.
Istnieje jeszcze coś takiego jak bilans ryzyk, którego nie unieważnia zróżnicowanie dynamiki PKB i inflacji między krajami w strefie euro. No i jest jeszcze szerszy, postkryzysowy kontekst dyskusji na temat opłacalności bycia członkiem tego elitarnego klubu, co wiąże się z kierunkami reform paktu na rzecz stabilności i wzrostu. Tego aspektu w entuzjastycznej, a przez to ułomnej i ahistorycznej, obronie autonomii monetarnej w tekście kolegi Araka zabrakło.