Powszechnie wiadomo, że „inflacja jest niedobra". Jednak nie każda. Za celowe uznaje się utrzymywanie inflacji na dość umiarkowanym poziomie. W Polsce jest to 2,5 proc. (z tolerancją +/-1 pkt proc.), dla strefy euro i USA jest to 2 proc.
Dlaczego nie preferuje się inflacji zero procent? Otóż zasadniczo dlatego, że zbyt niska inflacja (a tym bardziej deflacja – spadek ogólnego poziomu cen) bywa jeszcze gorsza w skutkach niż inflacja umiarkowanie wyższa od oficjalnego celu inflacyjnego. Zbyt niska inflacja bywa oznaką stagnacji lub wręcz recesji.
Co więcej, zbyt radykalne działania mające na celu szybkie „zbicie" inflacji do poziomu pożądanego mogą właśnie sprowokować recesję lub utrwalić stagnację. O tej prawdzie nie można zapominać w kontekście obecnym – mozolnego wygrzebywania się z recesji „pandemicznej".
Jak efekt podwyżki stóp
Odpowiedzialnością za obecne przyspieszenie inflacji obarcza się NBP, który od maja 2020 r. utrzymywał „oficjalne" stopy procentowe na niskim poziomie (w tym stopę referencyjną na poziomie 0,1 proc.). Ubiegłotygodniowa podwyżka stóp NBP ma powstrzymać – nawet jeśli nie natychmiast – dalszy wzrost inflacji. W mojej ocenie rzeczywisty skutek zmiany polityki NBP będzie żaden, jeśli idzie o inflację. Jednak nie wykluczałbym tego, że zmiana ta będzie miała niekorzystny wpływ na koniunkturę realną.
Co napędza obecną „ponadnormatywną" inflację? Otóż nie jest to nic, na co wpływ mogą mieć decyzje o stopach procentowych NBP. Z 5,5 proc. inflacji w sierpniu ponad 3 punkty procentowe zawdzięczamy decyzjom administracyjnym (w tym arbitralnym podwyżkom cen dyktowanych przez kartel państwowych firm elektroenergetycznych) oraz tendencjom cenowym światowego rynku energetycznego. Bez owych 3 punktów procentowych inflacja wyniosłaby co najwyżej 2,5 proc., a więc byłaby zgodna z celem inflacyjnym.