Zanim The Weeknd zstąpił z kosmicznych przestworzy na arenę Narodowego symbolicznie podarował sobie cały świat - w pigułce.
Koncert The Weeknd: Srebrzysta Oscara górowała nad płytą Stadionu Narodowego
Scenę zamykała srebrząca się niczym dyskotekowa kula panorama globalnego metropolis, łącząca ikoniczne budynki wielu miast, w tym drapacze chmur Nowego Jorku, czyli nieformalnej stolicy naszego globu. Z Empire State Building w roli głównej - gdyby nie to, że gwiazdor przejął ją dla siebie.
Czytaj więcej
„The Idol” z megagwiazdą muzyki pop The Weeknd oraz Lily-Rose Depp osiągnęli chyba to, co chcieli, bo wokół serialu HBO jest coraz więcej szumu i nikt nie przekręca nazwisk aktorów.
Nad najbardziej oddaloną od sceny częścią wybiegu pysznił się księżyc, pod którym wiły się zakwefione arabskie tancerki w białych kostiumach. Pośrodku zaś płyty górowała srebrzysta Oscara - bo przecież nie Oscar!, wychylony do lotu sexy robot, zaprojektowany przez japońskiego artystę Hajime Sorayama.
W takiej asyście, gdy oczy nadmarionety zaczęły pulsować czerwienią, wyrósł jak spod ziemi The Weeknd, ukryty za srebrną maską. Porównywalny chyba tylko do Midasa, bo każdą piosenkę zamienia w złoto, choć w jego przypadku trzeba raczej mówić o platynowych, i to wielokrotnie, płytach.