W „Powrocie z Bambuko” po uporządkowaniu świata wewnętrznego opisuje próby wyjścia zwycięsko z konfrontacji ze światem wewnętrznym. Pisze: „Polecam wam cudowną formułkę na lęk przed tym, co ludzie powiedzą, a brzmi ona: I co z tego? Nic z tego. (…). Nie wahajcie się użyć własnego życia, by żyć, jak wam się podoba”.
Metaforycznie lub całkiem konkretnie można potraktować przykład z… paznokciami. To taka gombrowiczowska Gęba lub Pupa, która nie daje nam żyć, urastając do niebotycznych rozmiarów. Bo jeśli, dajmy na to, Nosowska, nie akceptując swoich paznokci, nie mogła zostać bibliotekarką, co planowała – kiedyś trzeba było przecież wertować biblioteczne katalogi palcami – to ucieczka w karierę piosenkarki jest jeszcze większą pułapką. Na oczach tysięcy trzeba wziąć w rękę mikrofon, a nagranie teledysku może okazać się prawdziwym dramatem, gdy zbliżenie kamery koncentruje się na dłoniach. Na szczęście wyobcowanie i biorąca się z niego samotność też bywa iluzją. „Wygrywasz, gdy pod wspólnym sztandarem zgromadzisz tych, których scala ten sam wstyd, ta sam udręka, bliźniacza codzienność”.
Ojcowski reżim
Nosowska potrafi nieoczekiwanie zmienić rolę. Zamiast być gwiazdą, prezentuje się jako zwykła obserwatorka życia celebrytów, oddana i wierząca im bezgranicznie – kosztem życia własnego. Przecież wielu, zwłaszcza młodych ludzi coraz częściej uważa, że na tle barwnej egzystencji tak zwanych trendseterów lub liderów opinii jest ono nic nie warte, co skutkuje również pagardliwym stosunkiem do rodziny i najbliższych. Nosowska przestrzega przed syndromem ofiary internetowego wampira. Namawia, by żyć realnym życiem.
Podkreśla, że prawdziwymi bohaterami są ci, którzy poświęcają życie na opiekę nad chorym dzieckiem, lub syn broniący matkę przed brutalnym ojcem.
Właśnie tacy ludzie zmieniają świat na lepsze. Na pewno nie poprawi go to, co Nosowska nazywa „duchowatością”, czyli uzależnienie od wszystkim modnych dziś technik „życia duchowego”, które mają nam przywrócić harmonię. A jeśli już szukać natchnienia w świecie zewnętrznym, to tylko w tych sferach, które nas „inspirują do bycia lepszym człowiekiem”, w przeciwieństwie do tego, co eskaluje napięcie do stanu, który Nosowska opisuje jako „w głowie ruch jak na ulicy w Hanoi”.
Często trzeba żyć na przekór światu. Nie uprzedmiatawiając się poprzez cyzelowanie własnej urody („Jestem moherą”) lub urządzanie ślubu i wesela na warunkach, które sprawiają, że staje się koszmarem („Uciekający państwo młodzi”). W książce jest też piękny fragment o motywowaniu do pozytywnego myślenia 15-letniego syna przerażonego perspektywą dorosłości, a także o własnym dzieciństwie. Nie było beztroskie. Młoda Nosowska mogła przebywać tylko w dwóch miejscach: przy biurku i na kanapie, poddana reżimowi wychowawczemu przez ojca. Pisze o tym, poszerzając wspomnienia z dzieciństwa o doświadczenia hejtu w dorosłym życiu. Przestała się nim przejmować, „bo do latryny wrzucono mnie w dzieciństwie”. Pisze: „W bogactwie i biedzie, w zdrowiu i chorobie ślubuję sobie miłość, wierność i uczciwość własną. Dołączajcie”.