Większość nowych wokalistek może tylko marzyć o kilkunastotysięcznej widowni. Beyoncé, Gwen Stefani czy Rihanna to idolki nastolatków, ale w europejskich stolicach słucha ich ledwie trzy – cztery tysiące osób. Przede wszystkim dlatego, że dla młodych ważniejszy jest nowy teledysk gwiazdy w komórce niż zobaczenie jej na żywo. Muzyka pop sprowadza się do obrazu i jego ścieżki dźwiękowej, koncerty muszą być przede wszystkim atrakcyjne wizualnie.
Ten syndrom dotyka też wykonawczynie: ich kariery zaczęły się w telewizji. Występy są dla nich frustrującym (bo rzadkim) sprawdzianem. Na scenie starają się tylko odtworzyć swój telewizyjny wizerunek. Koło się zamyka. Po co iść na koncert, skoro wideoklip jest doskonalszy. Tymczasem wielkie sale, a nawet stadiony, z powodzeniem wypełniają... starsze panie. Windują ceny biletów do kwot, na widok których brew sama się unosi. Ale potem opada, a ręka sięga po portfel. Występy tych wokalistek są skierowane do starszej publiczności, zdolnej przeżywać muzykę. Koncert ma być emocjonującym spotkaniem – im bliższym, tym lepiej.
[srodtytul]Scena to chleb[/srodtytul]
Koncertujące teraz Dolly Parton, Barbrę Streisand, Cher i Tinę Turner łączy jedno: na estradzie spędziły całe życie.
Tę ostatnią wszyscy pytają, jakim cudem ma takie zgrabne nogi. – A jakie mam mieć?! Przez cztery dekady skakałam na scenie – odpowiada.