Na podnośniku przemieszcza się z okna do okna, pukając, zaprasza mieszkańców do rozmowy. Innym razem ubrany w czerwony płaszcz przeciwdeszczowy siada na poboczu ruchliwej trasy samochodowej. Przed sobą stawia koszyczki, kobiałki i wiaderko. Tyle tylko że brakuje w nich grzybów, jagód, malin. Są puste. Kierowcy się przy nim zatrzymują, aby coś kupić. Nadaremnie. W Olsztynie artysta stara się przesłać odrobinę światła z Planetarium do Galerii Sztuki Współczesnej. Uczestników akcji ustawia w taki sposób, aby za pomocą lusterek przekazywali sobie światło z Planetarium aż do galerii. Na ścianie galerii pojawił się świetlny zajączek. W 2001 r. Bodzianowski wystąpił w jednym z warszawskich liceów w zastępstwie nauczyciela WF i poprowadził lekcję gimnastyki z grupą dziewcząt z II klasy.
To, co robi, nazywa „osobistym teatrem zdarzeń". Obecny na scenie artystycznej od połowy lat 90., dał się poznać jako autor drobnych, niekiedy ledwo zauważalnych interwencji, na krótką chwilę zaburzających naturalny bieg codziennego życia. Tego rodzaju interwencji artysta ma na swym koncie ponad tysiąc, a częstotliwość, z jaką je realizuje, każe myśleć, że chodzi mu nie tyle o produkcję „projektów artystycznych", ile o artystyczny projekt na życie. Bodzianowski nie zawsze rozprowadza informacje o swoich akcjach, czasami rozgrywają się one kameralnie, w domu artysty, a wówczas jedynym świadkiem zdarzenia jest jego żona, która przygotowuje dokumentację. Tak było w przypadku akcji, podczas której artysta pomalowany na czarno leżał na czarnej kanapie i słuchał „czarnej" muzyki z czarnego magnetofonu. „To miejsce nazywa się Jama" jest pierwszą retrospektywą jednej z najbardziej oryginalnych postaci współczesnej sceny artystycznej.
Jerzy Lewczyński retrospektyw miał już kilka, „ABC bezpieczeństwa i higieny pracy" to wycinek jego olbrzymiego archiwum. Pod koniec lat 50. najwybitniejszy żyjący polski fotograf pracował w Gliwicach jako inżynier. Zgłosił się z przyjacielem Janem Lessaerem, grafikiem, do Zakładów Azotowych z propozycją wykonywania zdjęć i plansz dydaktycznych do celów BHP. Artysta wspomina, że musiał nawet wręczyć dyrektorowi łapówkę: dwa telewizory. W warszawskiej Galerii Asymetria można oglądać efekty tej „chałtury" i zanurzyć się w oparach absurdu PRL. Lewczyński musiał nieźle się bawić, na wielu planszach sam występuje jako robotnik przestrzegający przed piciem alkoholu w miejscu pracy czy szlifowaniem bez okularów ochronnych. Estetyka konstruktywistycznego plakatu propagandowego sąsiaduje z klasycznym reportażem o życiu robotników. Straszą trupie czaszki, ale bawi wystrój robotniczych warsztatów (obowiązkowy Flip i Flap oraz dużo roznegliżowanych kobiet).