Kiedyś były jazzowe stacje radiowe, były też radia jazzowe.
W Stanach są w dalszym ciągu stacje jazzowe.
A dlaczego w Polsce tego nie ma?
To już nie jest chyba pytanie do mnie.
Może jazz już się tak nie sprzedaje, pańska płyta tak sprzedawała się?
Powiem tak: nazewnictwo też jest trudne. Słowo „jazz”? Ludzie się boją dlatego, że dużo błędów, szczególnie w Europie, w Polsce bardzo, promotorzy zrobili, zapraszając bardzo trudne albo wręcz nie jazzowe zespoły, które eksperymentują, i to zdradziło ludzi. Prawdziwy jazz nie jest trudny. Mam dwa piękne przykłady. Jeden na cmentarzu, pani sprzedająca kwiaty rzuca kwiaty i mówi: „panie Michale, nie wiem co to jest jazz, nie słucham jazzu, kocham pana muzykę, wysłuchałam pana wszystkie kawałki”. Tak dokładnie tekst pamiętam. To samo było na Chmielnej, to samo było kiedyś w Stanach, w Chicago… Także jest coś, po prostu prawdziwy jazz, który ma rytm, i tak powinno być. Ludzie rozumieją. Niestety zbyt dużo jest eksperymentów, które wyglądają, brzmią jak jazz, a nie są jazzem. Ja nie mogę dyskutować o teorii muzyki, ani z promotorami, ani z nikim.
Ma pan swój festiwal jazzowy „Urbanator Days”… Byłem zaskoczony, że pan swoim nazwiskiem ma jakieś problemy w ogóle z organizacją takiej imprezy.
Od jakiegoś czasu, trochę jest organizacyjnych kłopotów, ale kontynuujemy dalej, nie było przerwy. Dwunasty rok jest rok po roku. Bywało więcej odsłon. Na przykład jedna z ciekawszych odsłon było 4 lata temu chyba, gdzie pod Radomskiem, w Gomunicach jest wiejski klub jazzowy. Cudowne. I naprawdę tam był big band, tam dostaliśmy za każdym razem w każdym mieście, mamy nagrody, mamy fundusze przeznaczone na nagrody dla młodych muzyków. I tam dwóch muzyków dostało nagrodę w Gomunicach. Ten najmłodszy uczestnik miał 9 lat. Dostał skrzypce. I takie bardzo różne rzeczy, bardzo wzruszające i bardzo ciekawe. Dużo właściwych pytań i chyba dajemy w krótkim czasie w pigułce strasznie dużo rozwiązań i zachęty. Mało teorii. Nie trzeba znać nut, to jest też ważne bardzo.
Kiedy „Urbanator Days”? Najbliższa edycja?
W Łodzi, 25-go i 26-go września. W Warszawie 27-go i 28-go. Pierwszego dnia w domach kultury są warsztaty a drugiego dnia w Łodzi, w klubie „Wytwórnia Koncert” 26-go. A w Warszawie w parku Sowińskiego 28-go.
Pierwszego września ma być też jakaś impreza.
Pierwszego września będzie inna impreza. Inicjatywa urzędu miasta Woli: przed 1. września będą warsztaty z uczniami szkół licealnych, dużo młodych z Woli. Pierwszego będzie koncert, gdzie będę prezentował jedno z odkryć też, zespól który nazywa się „Radio Static”, młodego wspaniałego polskiego pianisty, Michał Wróblewski, który jak kamikaze rok temu wyjechał do Stanów i nagrał płytę z Terence Blanchard między innymi na trąbce, i podobny styl R’n’B jak Urbanator.
Pan wydal też jedną z swoich płyt na winylu. Co z wznowieniami? Płyta „Miles of Blue” ostatnio wyszła na winylu, a co z innymi wznowieniami? Katalog pan ma bogaty.
Dosyć bogaty. Pięć, sześć winyli i dwadzieścia parę pozycji katalogowych. Teraz będąc na jury konkursu Seiferta w Krakowie, wielu uczestników się dowiedziało właściwie o mnie i mojej działalności czysto jazzowej, to znaczy tzw. jazz straight ahead, czyli nie fusion, bez elektroniki. I tam właśnie strasznie spodobały się moje płyty z serii „Jazz Legends”. To też jest na winylu.
A jak na pana zareagowała inna legenda, z którą się pan ostatnio spotkał, Quincy Jones, w okazji jego 85. urodzin? Wielki człowiek, współodpowiedzialny za sukcesy od Milesa Daviesa po Michaela Jacksona.
Zaczynał jako trębacz u Lionela Hamptona, a potem, kiedykolwiek przejeżdżał do Nowego Jorku, zawsze dzwonił do kontraktora, czyli do człowieka, który organizuje całą orkiestrę do nagrań, to zawsze mówił do kontraktora Harry Lookofsky: „make sure that Michael Urbaniak is there”. Chodziło o to, że przyjechał Harry Lookofsky, z którym się zaprzyjaźniłem, bo po prostu rytmicznie ciągnęliśmy za tą samą smycz… Zakolegowaliśmy się jakoś, i na odległość, i na bliskość, on w Kalifornii ja w Nowym Jorku ale za każdym razem się pytał o mnie, za każdym razem specjalnie nawet – jak przyszedł do nagrania – to się przywitał ze mną. Znał moje nagrania oczywiście, ja wszystkie płyty jego. I muszę powiedzieć, że byłem właśnie w Budapeszcie, na 85. urodzinach Quincego, i tak z całym wzruszeniem, cały repertuar, koncert, płyta po płycie, wszystkie znałem i na końcu bardzo wzruszające, krótkie spotkanie. Powiedziałem, że słowa nie mogły wyrazić tego co czujemy. I bardzo bardzo miło jeszcze chwilę porozmawialiśmy.
Wielki człowiek, wielka legenda, dla wielu wciąż jeden z najważniejszych producentów muzycznych, chociażby. A to również muzyk, jak powiedział pan, który zaczynał u Lionela Hamptona w orkiestrze.
Ja w ogóle uważam, że w Europie i w Polsce rola producenta, w tym tradycyjnym znaczeniu nie jest tak uznana jak powinna być i jak tu kiedyś było i jak to jest na pewno w Stanach. Natomiast producentem może być każdy, kto w tej chwili wyprodukuje beat, i na to się też mówi „producent”. Ja oczywiście… ok, ja nie mam nic przeciwko temu ale to jest zupełnie inna rola niż zaplanować całą płytę, organizować orkiestrę, aranżować… to jest produkcja.
Nad czym pan dzisiaj pracuje?
Właściwie, to ponieważ ja reaguję na wszystko co jest na około, a ostatnio jestem trochę w Polsce to będzie coś nawiązywało do aktualnej sytuacji w Polsce może.
Muzycznie? Tekstowo?
Może nie dokładnie tekstowo, bo ja piosenek nie piszę…
Ale są raperzy, są wokaliści…
Właśnie, nawiązuję: kiedyś, w 1989 roku, nagrałem płytę „Songs for Poland”. Nagrałem ją w Nowym Jorku i oglądając telewizję, ta płyta z dnia na dzień się zmieniała… wiadomości itd. Miałem otwarty telewizor i komponowałem, programowałem. Teraz jest coś właśnie podobnego. I wtedy z mojej płyty pojawił się sample, głos Lecha Wałęsy i Papieża. I teraz też będzie.
Teraz też będzie głos Lecha Wałęsy i Papieża?
Tak jest. „We the People”, „Red bus”, czerwony autobus, sample z przebojów socjalizmu, nawiązywanie do mojej młodości.
Jarosława Kaczyńskiego nie chce pan samplować?
Nie wiem czy mi się uda, jest bardzo chroniony.
Czyli kiedy nowa płyta Michała Urbaniaka, dopiero prace ruszają, tak?
Jeszcze trochę, ale może już single i takie parę utworów nie długo.
A będzie pan grał z polskimi muzykami, z polskimi raperami tym razem?
Lubię mieszać, dlatego że kiedyś to bym powiedział, że tylko z amerykańskimi, bo tam jestem po prostu zaprzyjaźniony i strasznie kocham to. Ale pojawiło się tyle inteligentnych i rytmicznie dobrych raperów od czasu kiedy O.S.T.R zaczął, to naprawdę warto to wspierać, warto słuchać. Przekaz. To nie jest już dowcip, że ktoś wejdzie na scenę i powie „yo, jestem raperem” tylko rzeczywiście w punkt. Bardzo się cieszę, że taki rozwój tej muzyki jest. Tak samo jak ilu jest teraz skrzypków, pianistów, wszyscy porządni rytmicznie i to nie jest szaleństwo jak kiedyś, tylko jest ciężka praca i prawdziwa.
Słuchajmy i doceniajmy jazzmanów, jazzu, wtedy kiedy są a nie tylko kiedy ich brakuje. Bardzo panu dziękuję za rozmowę.
Słuchajmy Tomka Stańki, dlatego, że zostawił dużo dużo pięknej muzyki.