Opus magnum The Beatles

Dokładnie pół wieku temu ukazał się album „Abbey Road”, jeden z najważniejszych w historii rocka.

Publikacja: 25.09.2019 21:00

The Beatles podczas oryginalnej sesji fotograficznej. W studiu relacje między nimi bywały różnie

The Beatles podczas oryginalnej sesji fotograficznej. W studiu relacje między nimi bywały różnie

Foto: Apple/universal

Tegoroczna edycja – na nowo zmiksowana – jest promowana premierowym teledyskiem „Something”. Rarytasem poza nieznanymi wersjami hitów i rozmowami muzyków jest „Goodbye” McCartneya, którego nie wydał z zespołem, tylko podarował Mary Hopkin i „Come and Get It” Paula znane dotąd jako wielki przebój Badfinger.

Sukces po klęsce

Co prawda to „Let It Be” ukazało się jako ostatnie w kwietniu 1970 r., ale zostało zmontowane z nagrań sesji „Get Back” ze stycznia 1969 r., przerwanej po kłótniach. Choćby wyjściem ze studia George’a Harrisona, gdy nie chciał być muzykiem wykonującym wskazówki McCartneya. John Lennon nie zaoponował przeciwko temu, tylko stwierdził, że następcą Harrisona może być Eric Clapton. O tym, jak było dokładnie, dowiemy się wkrótce z dokumentu Petera Jacksona („Władca pierścieni”), który otrzymał dostęp do archiwum.

The Beatles zebrali się w studiach Abbey Road ponownie w lutym 1969 r. i jak wspominają świadkowie sesji, zachowali się tak, by „ostatnia randka z ukochaną niegdyś dziewczyną wypadła wspaniale”. Choć i tym razem wystąpiły różnice.

Lennon i Harrison od czasu „Sgt Pepper’s Lonely Hearts Club” opowiadali się za powrotem do prostych piosenek, Paul McCartney zaś i George Martin, producent The Beatles, optowali za powiązaniem ich w muzyczną i tematyczną całość z kunsztownymi aranżacjami. Warto podkreślić eksplozję talentu George’a Harrisona, którego frustrowała umowa regulująca działalność kompozytorską muzyków z korzyścią dla Johna i Paula. Harrison przebijał się na płyty zazwyczaj z jedną piosenką. Również dlatego wśród ulubionych jego albumów był „Revolver” (1966), gdzie pokazał pazur w kompozycjach „Taxman”, „Love You Too” i „I Want to Tell You”. Ale gdy chciał sportretować napięte relacje w zespole piosenką „Not Guilty”, Lennon stwierdził, że wykazał się nazbyt daleko idącą otwartością w praniu brudów. Czekała na premierę do 1979 r.!

Zwycięstwo Harrisona

Tymczasem z myślą o „Abbey Road” Harrison zaproponował dwie kompozycje, które stawiały na baczność nawet takich gigantów, jak Frank Sinatra. To ballada „Something” i „Here Comes the Sun”. Trudno uwierzyć, ale taka perła jak „Something” jako odrzut z sesji do „Białego albumu” została podarowana Joe Cockerowi, który w wywiadzie dla „Rz” wspominał, że piosenki nie docenił i wydał ją dopiero po premierze „Abbey Road”.

Inspirację dla Harrisona stanowiła piosenka Jamesa Taylora „Something in the Way She Moves”. Powszechnie uważa się, że tematem miał być zachwyt nad zmysłowością Patti Boyd, żony George’a, w której kochał się już też jego przyjaciel Eric Clapton, a potem dedykował hity „Layla” i „Wonderful Tonight”.

Tę wersję wzmacniał teledysk, w którym The Beatles pojawiali się na zdjęciach z małżonkami. Patti wspominała, że George grał jej piosenkę w kuchni, ale nie śpiewał o niej, ponieważ ich relacje psuły się już od dawna. Prawda jest taka, że w oryginale Harrison napisał „He Moves”, zmienił to jednak, ponieważ zostałby uznany za geja: nikt by nie uwierzył, że chodzi o Krishnę i związaną z tym hinduską medytację.

Pełne optymizmu „Here Comes the Sun” Harrison skomponował w posiadłości Claptona, relaksując się od biznesowych napięć. Co ciekawe, w nagraniu nie wziął udział Lennon, który przechodził rekonwalescencję po wypadku samochodowym.To były „tylko” dwie piosenki, ale stały się zapowiedzią genialnego solowego albumu Harrisona „All Things Must Pass" po rozpadzie kwartetu. Rzucił nim fanów na kolana.

Bohaterem płyty był też Lennon. Rozpoczął sesję pod koniec lutego hardrockowym „I Want You (She so Heavy”). Już wcześniej Beatlesi takimi hitami, jak „Helter Skelter” udowodnili, że nie są zespołem śpiewającym melodyjne piosenki. John opowiadał o niełatwych relacjach z Yoko Ono.

Płytę rozpoczyna jednak inny bluesowo-hardrockoy utwór: „Come Together”. Trudno uwierzyć, że Lennon skomponował piosenkę nie dla zespołu, ale z myślą o kampanii skierowanej przeciwko gubernatorowi Ronaldowi Reaganowi, późniejszemu prezydentowi i pogromcy ZSSR, który wtedy był postrachem hipisów. Słowa, które znamy z „Abbey Road”, Lennon stworzy w czasie słynnego pokojowemu protestu, jaki prowadził w łóżku z Montrealu. Co ciekawe, łóżko wstawił do studia, by leżała na nim dochodząca do siebie Yoko. Pierwsze wyrazy John zaczerpnął z bluesa Chucka Burry’ego, co skończyło się dopiero sądową ugodą. Bez kosztów John inspirował się w „Because” sonatą „Księżycową” Beethovena.

Cegiełkę do płyty dołożył Ringo Starr. Zazwyczaj wykonywał piosenki kolegów, w „Octopus Garden” zanotował obserwacje z podróży jachtem aktora i przyjaciela Petera Sellersa na Sardynię. Ringo opuścił wtedy studio, gdy nagrywano „Biały album”, a faktycznie odszedł z zespołu.

Wyjątkowa suita

Paul też nie próżnował. Skomponował „Maxwell’s Silver Hammer” w wodewilowym stylu, który uwielbiał z czasów muzykowania z ojcem. Lennon nie chciał widzieć tego utworu na płycie. Ale musiał docenić siłę ekspresji śpiewu Paula w „Oh, Darling”. Jednak największym osiągnięciem McCartneya było zmontowanie wraz z Martinem suity kończącej album. Powstało arcydzieło bez precedensu w historii rocka. Teraz możemy posłuchać, jak powstawało i jest to wielka przygoda. „You Never Give Me Your Money” kpiło z menedżera Allena Kleina, którego McCartney w końcu pozwał do sądu.

A potem następuje „Sun King”, „Mr Mustard” i „Carry That Weight” zwieńczone „The end”, w którym po raz pierwszy, a i ostatni, zmierzyli się w gitarowym pojedynku na solówki Paul, John i George. Ringo zaś pokazał, że nowe bębny z cielęcej skóry ma nie od parady. Właśnie tym opus magnum McCartney kończy wszystkie solowe koncerty, śpiewając: „A na koniec dostaniesz tyle miłości, ile dasz!”.

Legendy doczekała się okładka. Po tym, gdy Beatlesi przeszli po zebrze na Abbey Road, każdego dnia powtarzają ten rytuał tysiące fanów Wszystko to złożyło się na ponad 30 mln sprzedanych albumów, a po tegorocznej edycji ich przybędzie.

Tegoroczna edycja – na nowo zmiksowana – jest promowana premierowym teledyskiem „Something”. Rarytasem poza nieznanymi wersjami hitów i rozmowami muzyków jest „Goodbye” McCartneya, którego nie wydał z zespołem, tylko podarował Mary Hopkin i „Come and Get It” Paula znane dotąd jako wielki przebój Badfinger.

Sukces po klęsce

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Dzieło włoskiego artysty sprzedane za 6 mln dolarów. To banan i taśma klejąca
Kultura
Startuje Festiwal Niewinni Czarodzieje: Na karuzeli życia
Kultura
„Pasja wg św. Marka” Pawła Mykietyna. Magdalena Cielecka zagra Poncjusza Piłata
Kultura
Pawilon Polski na Biennale Architektury 2025: Pokażemy projekt „Lary i penaty"
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
Muzeum Historii Polski na 11 listopada: Wystawa „1025. Narodziny królestwa”