Najwcześniej za pół roku dowiemy się, czy prokuratora wykluczy obecność na wraku Tu-154 śladów materiałów wybuchowych. Tyle ma trwać analiza próbek pobranych przez polskich prokuratorów podczas ostatniego pobytu w Smoleńsku.
Tymczasem ustalenie prawdy stało się okazją do ostrej wymiany zdań między Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. Mówiąc o obecności materiałów wybuchowych na wraku tupolewa, lider PiS powiedział o zbrodni i domagał się dymisji rządu. W odpowiedzi premier stwierdził, że nie sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z takimi osobami jak Jarosław Kaczyński.
„Rz” napisała, że zespół polskich prokuratorów i biegłych pirotechników, który przez miesiąc badał elementy wraku prezydenckiej maszyny oraz miejsce, w którym się rozbiła, znalazł ślady trotylu i nitrogliceryny. W odpowiedzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie zwołała konferencję prasową, podczas której jej szef płk Ireneusz Szeląg początkowo ostro dementował nasze informacje. – Biegli nie stwierdzili trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego na wraku Tu-154 – mówił płk Szeląg.
Po kilku minutach złagodził stanowisko. Tłumaczył, że aparatura pomiarowa wskazywała obecność materiałów wysokoenergetycznych w próbkach pobranych z wraku. Pułkownik Szeląg nie był w stanie stwierdzić, o jakie materiały chodziło, nie wykluczył jednak, że może chodzić o materiały wybuchowe. W rzeczywistości więc szef warszawskiej Wojskowej Prokuratury Okręgowej nie tyle wykluczył obecność na wraku trotylu i nitrogliceryny, ile stwierdził, że mogły się one tam znajdować, ale nikt jeszcze tego nie zbadał.
Przyznał, że aby ostatecznie potwierdzić lub zdementować obecność na wraku materiałów wybuchowych, biegli będą potrzebowali pół roku. Tyle czasu ma zająć przeprowadzenie badań laboratoryjnych. Nie wiadomo jednak, dlaczego płk Szeląg wyznaczył akurat taki termin, bo polscy biegli nie zaczęli jeszcze badać materiału pobranego w Smoleńsku.