– Będziemy z obywatelami Gruzji i dziennikarzami – oświadczyła deputowana Chatija Dekanoidze, tłumacząc, dlaczego wraz z kolegami nie będzie uczestniczyła w posiedzeniach izby.
Tymczasem policja aresztowała kilkanaście osób przed stołecznym biurem rządzącej krajem partii Gruzińskie Marzenie. Protestujący domagali się dymisji rządu.
Wszystko zaczęło się 5 lipca, gdy nieznane grupy – ale na pewno związane z konserwatywnymi częściami społeczeństwa – zaatakowały biura organizacji szykujących na ten dzień „Tbilisi pride". W wielu miejscach stolicy Gruzji (oraz w kilku innych miastach) doszło do bardzo gwałtownych bijatyk, policja wydawała się zaskoczona zarówno zasięgiem akcji przeciwników parady, jak i ich zajadłością.
W stolicy ponad 50 osobom udzielono pomocy lekarskiej, pobitymi w większości okazali się dziennikarze, którzy czekali przed biurami organizatorów na początek marszu. W jednym z budynków został ciężko pobity operator telewizji Pirveli Lekso Laszkarawa. Trzy dni spędził w szpitalu, gdzie przeszedł operację rekonstrukcji rozbitych kości policzkowych.
Prawdziwe piekło rozpętało się jednak w niedzielę, gdy operatora znaleziono martwego w domu. Dziennikarze zgodnie wdarli się do parlamentu, żądając ustąpienia premiera Iraklija Garibaszwili. Wsparła ich część opozycyjnych deputowanych, doszło do wielogodzinnych przepychanek z przedstawicielami rządowej większości, co gruzińskie telewizje transmitowały na żywo.