Ile osób pan uratował? Ile przy panu odeszło?
Gdy ewakuowaliśmy rannych z Sołedaru, pojawił się pomysł, aby malować krzyżyki na masce samochodu na znak każdej ewakuowanej osoby. Ale gdy naliczyliśmy tego dnia 50 osób, uznaliśmy, że to bez sensu. Musielibyśmy tymi krzyżykami pokryć cały samochód. Wtedy przestaliśmy liczyć.
Zdarza się, że jest kilkudziesięciu w ciągu dnia, innym razem jeden ciężko ranny, który zabiera nam dobę pracy, lub co najmniej kilka godzin. Są też takie dni, gdy jest cisza i występuje delikatne rozluźnienie. Z grubsza jesteśmy w stanie oszacować, kiedy ta godzina zero przyjdzie, bo mamy informację o szykujących się operacjach ukraińskich, a także „naciskających” Rosjanach. Jednak bardzo często jest tak, że takie chwile przychodzą nagle.
Ile osób zmarło? To trudny rachunek. Dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich. Zdarza się, że odbieramy już zwłoki, albo na skutek obrażeń umierają przed nadejściem pomocy szpitalnej. Na szczęście jest to zdecydowana mniejszość.
Czytaj więcej
Posiadanie takiego „plecaka bezpieczeństwa” jest dobre również na wypadek jakiejkolwiek klęski żywiołowej, jakiegoś nagłego zdarzenia - mówił w rozmowie z Radiem Zet wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz.
Jaki współczynnik rannych przeżywa?
Wszystko zależy od odcinka, na którym jesteśmy, charakteru działań, od środków bojowych, jakich używa przeciwnik, ale też od organizacji pracy pododdziału ewakuacji medycznej. Bo jeżeli uderzy bomba lotnicza w miejsce oporu, w którym jest obsługa składająca się z ośmiu osób, to mamy osiem ciał. Gdy zaś mamy poszkodowanego posiekanego odłamkami, który jest ciężko ranny, ale w pobliżu jest personel, który jest w stanie utrzymać go przy życiu i wynieść ze strefy walki, to wtedy jego szanse wzrastają.