Pomagają żołnierzom i cywilom. Dlaczego Rosjanie polują na ratowników pola walki?

– Zdarza się, że poszkodowany jest niesiony przez nas 10 kilometrów na noszach, przez teren, który przypomina krajobraz księżycowy – mówi Damian Duda, ratownik pola walki, prezes Fundacji W Międzyczasie, który służy na froncie w Ukrainie.

Publikacja: 09.05.2024 17:46

Damian Duda jest ratownikiem pola walki, który pracuje na froncie na Ukrainie. Jest też prezesem Fun

Damian Duda jest ratownikiem pola walki, który pracuje na froncie w Ukrainie. Jest też prezesem Fundacji w Międzyczasie.

Damian Duda jest ratownikiem pola walki, który pracuje na froncie na Ukrainie. Jest też prezesem Fundacji w Międzyczasie.

Foto: Damian Duda

Ile osób pan uratował? Ile przy panu odeszło?

Gdy ewakuowaliśmy rannych z Sołedaru, pojawił się pomysł, aby malować krzyżyki na masce samochodu na znak każdej ewakuowanej osoby. Ale gdy naliczyliśmy tego dnia 50 osób, uznaliśmy, że to bez sensu. Musielibyśmy tymi krzyżykami pokryć cały samochód. Wtedy przestaliśmy liczyć.

Zdarza się, że jest kilkudziesięciu w ciągu dnia, innym razem jeden ciężko ranny, który zabiera nam dobę pracy, lub co najmniej kilka godzin. Są też takie dni, gdy jest cisza i występuje delikatne rozluźnienie. Z grubsza jesteśmy w stanie oszacować, kiedy ta godzina zero przyjdzie, bo mamy informację o szykujących się operacjach ukraińskich, a także „naciskających” Rosjanach. Jednak bardzo często jest tak, że takie chwile przychodzą nagle.

Ile osób zmarło? To trudny rachunek. Dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich. Zdarza się, że odbieramy już zwłoki, albo na skutek obrażeń umierają przed nadejściem pomocy szpitalnej. Na szczęście jest to zdecydowana mniejszość.               

Czytaj więcej

Kosiniak-Kamysz: Plecak ewakuacyjny mam wciąż spakowany. Musimy być gotowi

Jaki współczynnik rannych przeżywa?

Wszystko zależy od odcinka, na którym jesteśmy, charakteru działań, od środków bojowych, jakich używa przeciwnik, ale też od organizacji pracy pododdziału ewakuacji medycznej. Bo jeżeli uderzy bomba lotnicza w miejsce oporu, w którym jest obsługa składająca się z ośmiu osób, to mamy osiem ciał. Gdy zaś mamy poszkodowanego posiekanego odłamkami, który jest ciężko ranny, ale w pobliżu jest personel, który jest w stanie utrzymać go przy życiu i wynieść ze strefy walki, to wtedy jego szanse wzrastają.          

Jakie przypadki są najcięższe?

Dla nas, ratowników pola walki, najtrudniejsze są takie przypadki, gdy jest wymagana szybka interwencja chirurgiczna. Medyk pola walki nie leczy, ale zatrzymuje czas, naszym zadaniem jest tak wydłużyć życie poszkodowanego, aby trafił w ręce pełnego personelu medycznego. Część z nas to medycy pola walki, a część to lekarze, chirurdzy, pielęgniarki. Pomimo wiedzy, jaką posiadamy, jesteśmy ograniczeni narzędziami i sytuacją na polu walki. Najcięższe są urazy, które powodują krwotoki wewnętrzne, prowadzą do dysfunkcji układu oddechowego – my z takimi przypadkami na dłuższa metę nie jesteśmy sobie w stanie poradzić.

Jak długo trwa ewakuacja rannego?

 To zależy od tego, gdzie działamy. Dla przykładu, kiedy pracowaliśmy na odcinku chersońskim, ewakuacja do szpitala trwała pięć, sześć, czasem siedem godzin. Po tym czasie poszkodowany trafiał od razu na stół operacyjny. Natomiast w Bachmucie zdarzało się, że poszkodowany wyjeżdżał z miasta dopiero po jednej lub nawet dwóch dobach. Wszystko zależało od tego, jakimi dysponowaliśmy środkami. Teraz ewakuacja ze strefy walk zajmuje nam około dziesięciu, dwunastu godzin. Doktryna w polskiej wojskowej służbie zdrowia zakłada, że poszkodowany powinien trafić w ciągu godziny na stół operacyjny, tymczasem w Ukrainie zdarza się, że w ciągu godziny nie ma z nim kontaktu nawet medyk bojowy. Tak dzieje się wtedy, gdy znajduje się on w rejonie ostrzeliwanym i nie można do niego dojść. Przez ten czas jest on zdany tylko na siebie.  

Czy długi czas ewakuacji wynika tylko z zagrożenia i z tego, że musicie pracować w zasadzie tylko w nocy?

Zdecydowanie tak, natomiast zdarza się też, że stan poszkodowanego jest na tyle ciężki, że jesteśmy zmuszeni zrezygnować z osłony nocy, która zresztą stanowi coraz mniejszą ochronę. Ukraińcy i Rosjanie używają bowiem częściej dronów z termowizją. Przeciwnik warunkuje nasze możliwości, to jest trochę jak taniec, on stawia kroki, a my musimy odpowiednio balansować. W zależności od tego, jak przeciwnik kontroluje teren, takie możliwości mamy, prowadząc ewakuację. Zdarza się, że poszkodowany jest niesiony przez nas 10 kilometrów na noszach, przez ciężki teren, który przypomina krajobraz księżycowy, zryty przez pociski artyleryjskie, gdzie drzewa są połamane i pnie wyglądają, jakby ktoś rozrzucił bierki. Dla nas jest to wielki tor przeszkód, musimy się przedzierać, to wydłuża czas ewakuacji. Drugą rzeczą jest dostęp do środków ewakuacji – na ile są w stanie podjechać blisko nas.                

Czytaj więcej

Sondaż IBRiS dla „Rz”: Legia Cudzoziemska nie odpowiada Polakom

Ile osób liczy zespół, który zajmuje się ewakuacją rannego? To są tylko Polacy?

Podstawowa jednostka zespołu ewakuacji medycznej liczy trzy osoby – to  kierowca ratownik, wiodący ratownik i pomocnik ratownika. Ale zdarzało się, że pracowaliśmy we dwie lub nawet jedną osobę, gdy żołnierze ukraińscy szli do szturmu, aby zminimalizować ewentualne straty wśród obcokrajowców. Ja na to się nie zgadzam, bo uważam, że powinno być minimum dwóch medyków, aby w przypadku zranienia ten drugi przejął zadania, a także, aby stanowił wsparcie w czasie pracy z poszkodowanym. Ci bowiem w wielu przypadkach są posiekani odłamkami, mają uszkodzone kończyny, dlatego trzeba przy nich pracować „na kilka rąk”.

W moim zespole jest ok. 40 medyków bojowych, są to głównie Polacy, jest jeden Niemiec i dwie Ukrainki.

Czy pomagacie tylko Ukraińcom?

Pomagamy wszystkim, zarówno cywilom, jak i żołnierzom. Jeżeli jest ranny przeciwnik, za zgodą dowódcy ukraińskiego też udzielamy takiej pomocy.

Czy Rosjanie polują na was?

Oni zawsze polowali na medyków. Zakładają, że likwidacja takiej osoby obniży morale, a taki pododdział nie będzie chciał iść do przodu, wiedząc, że z tyłu nie ma ludzi, którzy zadbają o to, aby przeżywalność była wyższa. Rosjanie doskonale wiedzą, że wyszkolenie medyka wymaga czasu, dlatego ostrzeliwują miejsca, które identyfikują jako punkty zabezpieczenia medycznego, walą po transportach sanitarnych nawet oznaczonych. Strzelają do zespołu, który zajmuje się ewakuacją, bo widzą, że ktoś jest niesiony na noszach.       

Czytaj więcej

Sondaż: Polacy nie chcą, aby wojsko NATO weszło na Ukrainę

Jest pan ratownikiem pola walki, nie ratownikiem medycznym czy lekarzem – to pomaga?

Jestem osobą, która jest przeszkolona do udzielania pomocy na polu walki. Masa czynności medycznych, które my wykonujemy, w Polsce wykraczałaby poza nasze uprawnienia. Wojna w Ukrainie mocno zweryfikowała organizację wojskowej służby zdrowia. Bojowy medyk, czyli pierwszego kontaktu, który jest na linii walk, nie musi mieć wykształcenia medycznego, ale wyszkolenie paramedyczne. Z powodu wydłużonego czasu ewakuacji wykonujemy pewne czynności, które w czasach pokoju lub w naszym systemie prawnym mogą wykonywać tylko lekarze lub pielęgniarki. Ale bez tych działań nasi pacjenci nie dojechaliby żywi do szpitala.

Wojna weryfikuje procedury, musi pan reagować w sposób maksymalnie elastyczny…

Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że w czasie konfliktu zbrojnego nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć pododdziałom walczącym odpowiedniej ilości wykształconego personelu medycznego. Uważam, że nierozsądne byłoby, aby taki personel był eksploatowany w trudnych warunkach. Moim zdaniem zwiększenie kompetencji, w kontrolowany sposób, po odpowiednich szkoleniach – medyków pola walki działających w konflikcie pełnoskalowym jest koniecznością. Ukraińcy to zauważyli i już przeprowadzają reformę swojego systemu prawnego, aby oddawał pewne uprawnienia medykom bojowym. Na przykład medyk pola walki po odpowiednim przeszkoleniu i certyfikacji przez Ministerstwo Zdrowia ma prawo podawać krew, będąc na polu walki.           

Czytaj więcej

Marek Kozubal: Wojna o Husarza, czyli duma i hejt

Jaki sprzęt służy do ewakuacji?

To zależy, czy prowadzimy ewakuację pieszą czy pojazdem. Zwykle pracujemy z noszami płachtowymi. Nosze stałe służą tylko do przerzucania rannych z pojazdu do pojazdu. Mamy ze sobą plecaki medyczne ze sprzętem, który jesteśmy w stanie na sobie unieść. Na polu walki w wielu przypadkach nie ma możliwości uzupełnienia sprzętu. W czasie jednej z akcji, gdy pracowaliśmy z siłami specjalnymi oraz jednostką zmechanizowaną, bardzo szybko skończyło się wyposażenie. Wtedy musieliśmy szukać przy ciałach zmarłych lub u rannych apteczek, uzupełniając w ten sposób własne wyposażenie. Staramy się nie korzystać ze sprzętu poszkodowanych, gdyż jest duża różnica w jakości zabezpieczenia medycznego ukraińskich żołnierzy.

Ewakuacja odbywa się samochodami cywilnymi?

Tak,  samochodów wojskowych bowiem brakuje. Ukraińcy mają trochę transporterów opancerzonych ewakuacji medycznej M113 AMEV. Ale mówimy o transporterach przestarzałych, które zostały zaprojektowane i wysłane na wojnę w Wietnamie. Najczęściej mamy małe pojazdy z napędem na cztery koła, typu Nissan Patrol, Nissan Patfinder, Toyota Land Cruiser, które są dostosowane do tego, aby przyjąć poszkodowanego i zapewnić mu monitoring czynności życiowych. Niektóre mają koncentratory tlenu i respiratory.

Zupełnie nie sprawdziły się sanitarki wielonoszowe, które u nas są podstawowym środkiem ewakuacji z pola walki. Nie dają sobie rady w terenie, są za ciężkie i za duże – dla przeciwnika są punktami ześrodkowania ognia. Te wozy nie mają też odpowiedniego wyposażenia, aby podtrzymać lub stabilizować poszkodowanego. W zasadzie w miejsca, gdzie mogą one odbierać pacjenta, mogłyby podjeżdżać zwykłe karetki pogotowia.

Te sanitarki się nie sprawdzają na wojnie, a nasza wojskowa służba zdrowia właśnie na nich bazuje. Czy polskie wojsko wykorzystuje doświadczenia płynące z wojny z Ukrainy, czy nasi medycy uczą się przewozić rannych w samochodach cywilnych?

Dopiero po upływie dziewięciu lat pracy na froncie, ja pojawiłem się na Ukrainie w 2014 r., ktoś zapytał, co trzeba byłoby zmienić w naszych siłach zbrojnych. Dotychczas taką wiedzą dzieliliśmy się, odpowiadając na oddolne prośby żołnierzy lub niektórych dowódców. Są już jednostki, które starają się wprowadzać pewne zmiany. Na przykład dowódca 1 Warszawskiej Brygady Pancernej zarządził wykopanie okopów i w nich ćwiczona jest ewakuacja z pola walki oraz szkoleni są medycy bojowi. Zajęcia odbywają się w trudnym terenie, a nie w warunkach szklarniowych. Natomiast nadal nie jest to robione w sposób systemowy. Nasze wojsko nie jest nastawione na medycynę pola walki konfliktu pełnoskalowego.

Jakie rozwiązania wynikające z doświadczenia zdobytego na froncie powinny być implementowane do naszego wojska? 

Przede wszystkim zwrócenie większej uwagi na autopomoc, czyli zwiększenie wiedzy o medycynie pola walki przekazywanej szeregowemu żołnierzowi. Im większe są jego umiejętności i świadomość, jak samemu sobie pomóc, tym ma większe szanse na przeżycie, a medyk pola walki mniej pracy. On nie udzieli pomocy wszystkim potrzebującym, on powinien być swoistym menedżerem, który kieruje tymi działaniami. Drugą rzeczą jest elastyczność w doborze sprzętu i sposobie postępowania z poszkodowanymi. Teraz polscy ratownicy mają plecaki PRM, które są za duże, aby je zabrać na pole walki, z kolei plecaki PRS mają za mało rzeczy – trzeba zatem stworzyć coś pośredniego. Nasze siły zbrojne już teraz powinny się przygotowywać do sytuacji, aby być gotowym, gdy przyjdzie potrzeba  ewakuacji rannego na przysłowiowym rowerze, czyli skorzystać ze wszystkich możliwych środków.         

Misję medyczną w Ukrainie utrzymuje Fundacja W Międzyczasie, której jest pan prezesem. Czego potrzebujecie?

Potrzebujemy środków na ubezpieczenia, paliwo, jedzenie, naprawy samochodów – pojazd po dwóch miesiącach eksploatacji nadaje się do generalnego remontu. Teraz kupujemy kolejne samochody do ewakuacji. Kosztuje także sprzęt medyczny, który zużywa się z prędkością światła. Po każdej rotacji, a zakładamy, że każdy zespół pracuje w okopach miesiąc, a potem zmienia go kolejna grupa, mundury są tak nasiąknięte krwią i błotem, że nadają się tylko do wyrzucenia.

Ile osób pan uratował? Ile przy panu odeszło?

Gdy ewakuowaliśmy rannych z Sołedaru, pojawił się pomysł, aby malować krzyżyki na masce samochodu na znak każdej ewakuowanej osoby. Ale gdy naliczyliśmy tego dnia 50 osób, uznaliśmy, że to bez sensu. Musielibyśmy tymi krzyżykami pokryć cały samochód. Wtedy przestaliśmy liczyć.

Pozostało 97% artykułu
Wojsko
Ochotnicy w mundurach wojskowych wyjdą na ulice
Wojsko
Defence24 Days. Jakie polskie wojsko w cieniu wojny w Ukrainie
Wojsko
Marek Kozubal: Wojna o Husarza, czyli duma i hejt
Wojsko
Wojsko zaprasza do koszar. Szkolenia dla każdego
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Konflikty zbrojne
Putin w orędziu do narodu: Rosja uderzyła w Ukrainę najnowszym systemem rakietowym