– Czekamy na naszych żołnierzy i naszego burmistrza na pierwszym naszym czołgu – mówi mieszkanka okupowanego przez Rosjan Melitopola Tatiana Kumok.
Podobnie jest w większości zajętych miejscowości. Moskwa uważała, że ich rosyjskojęzyczni mieszkańcy powitają radośnie wkraczające wojska. Tymczasem wszędzie trwają demonstracje przeciw okupantom. – Tu nie Moskwa, i nie Rosja, gdzie na ulicy protestuje jeden, dwóch, a na nich rzuca się ośmiu policjantów. W Chersoniu manifestuje 5–7 tysięcy i nie ma możliwości, by ich wszystkich aresztować – mówi Siergiej Rybałko, radny obwodu (odpowiednik województwa) chersońskiego, mieszkający pod okupacją.
Cios za cios
Mimo że okupacyjne wojska już strzelały do demonstrantów (na szczęście tylko raniąc jedną osobę w nogi), nastroje w mieście podgrzewają dobiegające do niego odgłosy walk. Front co prawda znajduje się nad rzeką Boh i Rosjanie ostrzeliwują nadbrzeżny Mykołajiw (leżący 50 kilometrów dalej na północny zachód). Ale ukraińskie oddziały co i rusz atakują chersońskie lotnisko (przed wojną mające status międzynarodowego) i huk eksplozji dociera do miasta.
Czytaj więcej
Stoimy u progu wojny światowej – mówi Leonid Gozman, rosyjski opozycjonista i były doradca prezydenta Borysa Jelcyna.
„Pięć razy, pięć. A oni bez przerwy na nie lezą” – napisał na Twitterze o tych atakach jeden z obrońców Mykołajiwa. Dwa razy Ukraińcy niszczyli tam rosyjskie helikoptery przerzucone z Krymu. W odwecie Rosjanie ostrzelali rakietami bazę ukraińskich wojsk desantowych w Mykołajiwie, powodując znaczne straty wśród obrońców. Ale Ukraińcy natychmiast odpowiedzieli i w ataku dronów na chersońskie lotnisko zabili podobno zastępcę dowódcy 8. armii, generała Andrieja Mordwiczewa, który wbrew wszystkiemu tam rozlokował swój sztab. Przed wojną stacjonował w Rostowie nad Donem i podlegały mu oddziały w Doniecku i Ługańsku.