We Włoszech 27 marca z powodu koronawirusa zmarło ponad 900 osób. W Hiszpanii od kilku dni umiera po 600-700 osób dziennie. U progu katastrofy znajdują się Stany Zjednoczone, w których tylko w piątek wykryto ponad 18 tys. przypadków zakażenia się koronawirusem. Żadna, nawet najbogatsza służba zdrowia na świecie nie poradzi sobie z taką falą zakażeń – nawet jeśli tylko ok. 10-15 proc. z nich ma ciężki przebieg. W Hiszpanii i Włoszech śmiertelność jest tak wysoka, bo lekarze muszą decydować kogo ratować. Ochrona zdrowia doszła tam do ściany.
W Polsce na razie udało się uniknąć najgorszego scenariusza. Szczyt zachorowań jeszcze przed nami – o czym uczciwie mówi minister zdrowia Łukasz Szumowski – ale na razie wciąż mamy zasoby pozwalające na ratowanie życia chorych. Rząd dość szybko narzucił ograniczenia w naszym życiu codziennym (szkoły zamknięto gdy zakażone były zaledwie cztery osoby), więc mamy szansę uniknąć najgorszego scenariusza.
Jeśli jednak się to uda – a potem 10 maja miliony Polaków pójdą do urn, cały ten wysiłek pójdzie na marne. Nie łudźmy się, że wirus zniknie do 10 maja – w Wuhan i prowincji Hubei w Chinach dopiero po trzech miesiącach udało się – na co wskazuje brak nowych zakażeń – względnie opanować sytuację. A Hubei to prowincja licząca 58,5 mln mieszkańców i zajmująca ok. 185 tys. km2 powierzchni – a więc w skali europejskiej mówimy o obszarze zbliżonym do średniego rozmiarów państwa. Można więc wyciągać pewne analogie – a te wskazują, że z epidemią w Polsce mamy szansę uporać się do czerwca.
Nie uporamy się z nią jednak z pewnością, jeśli 10 maja nieodpowiedzialną decyzją o przeprowadzeniu wyborów stworzymy warunki do tego, by ogniska epidemii zapłonęły na nowo. Wtedy te wszystkie podziękowania dla lekarzy i pielęgniarek będą niewiele warte – bo tą jedną decyzją rządzący mogą zrzucić im na barki nadludzki wysiłek, przed którym dziś próbują ich chronić.
Tymczasem PiS, zmieniając nieoczekiwanie Kodeks Wyborczy tak, aby umożliwić głosowanie korespondencyjne seniorom i osobom przebywającym w kwarantannie, zdaje się być zdeterminowany, by jednak te wybory przeprowadzić. Tylko za jaką cenę? 60-latkowie i osoby starsze zagłosują korespondencyjnie – ale już 59-latek, który 60. urodziny obchodzi 11 maja, jeśli chce głosować musi iść do lokalu wyborczego. A co z osobami, które mieszkają z liczącymi 60 lat i więcej rodzicami czy dziadkami w jednym mieszkaniu? Seniorzy zagłosują korespondencyjnie, a ich bliscy pójdą do urn - po czym wrócą do domu.