– To, co się stało w wyborach w 2019 roku, to było przeprowadzenie tych wyborów przez służby specjalne. Służby specjalne opanowane przez ludzi PiS – stwierdził europoseł PO Krzysztof Brejza podczas poniedziałkowego przesłuchania przed sejmową komisją śledczą ds. Pegasusa.
Nad tymi słowami nie można przejść do porządku dziennego. Jeśli szef sztabu wyborczego największej partii opozycyjnej był inwigilowany w kampanii przez służby podlegające rządzącym, a następnie wybory parlamentarne wygrała partia władzy, która używała narzędzi podsłuchowych wobec konkurencji politycznej, to przecież niebywały skandal.
Przed komisją ds. Pegasusa nie stawi się Zbigniew Ziobro ani prawdopodobnie nikt odpowiedzialny za inwigilację opozycji
W CBA za rządów PiS „połamała się” płyta z zapisem inwigilacji Brejzy Pegasusem, tak jak wcześniej dowody w sprawie wypadku byłej premier Beaty Szydło. Telefon polityka PO został zainfekowany Pegasusem 40 razy. Prywatne wiadomości skompilowane z innymi publikowano w TVP za rządów PiS. Konkretów Brejza przed komisją podał więcej.
Partia Jarosława Kaczyńskiego nie zaprzecza, że w przypadku Brejzy Pegasusa używano. Zbigniew Ziobro, były prokurator generalny w rządzie PiS, w rozmowie z „Rzeczpospolitą” broni się, mówiąc, że „o tym, kto jest podsłuchiwany, decyduje sąd, na wniosek służb zatwierdzony przez prokuratora”. I dodaje: „Z relacji wiem, że były zeznania, które go obciążały, wskazywały m.in. na możliwą malwersację środków publicznych”.
Jarosław Kaczyński, zeznając przed komisją ds. Pegasusa, mówił o tym, że Brejza broni się, bo dopuścił się „ciężkich przestępstw”, a udowodnienie mu ich zakończyłoby jego karierę. Szkopuł w tym, że żadnych przestępstw Brejzie przez lata rządów PiS nie udowodniono.