Floryda odegrała już podobną rolę niemal ćwierć wieku temu. W 2000 roku wynik głosowania w Słonecznym Stanie okazał się tak wyrównany, że Sąd Najwyższy nakazał ponowne przeliczenie głosów. Minimalną większością wygrał wtedy George W. Bush, a Al Gore, kandydat demokratów, uznał ten wyrok. To oznaczało, że choć był wiceprezydentem u popularnego Billa Clintona, stracił na zawsze szansę zdobycia najwyższego urzędu w USA.
Od tamtej pory Floryda mocno skręciła w prawo, nie jest już wahającym się stanem. Ostatnie sondaże pokazują, że na Donalda Trumpa jest tu gotowych oddać głos 55 proc. uprawnionych wobec 41 proc. popierających Kamalę Harris.
Donald Trump przekonuje, że skala zniszczeń to wynik zaniedbań administracji Joe Bidena
Jednak na nieco ponad trzy tygodnie przed wyborami obrazki zniszczeń, jakie spowodował huragan Milton na Florydzie, mogą mieć decydujący wpływ na wynik głosowania w tych stanach, gdzie walka jest znacznie bardziej wyrównana. Ponieważ zaś Trump i Harris mają właściwie identyczne (po 48 proc.) poparcie w skali kraju, niemal każdy głos jest na wagę złota.
W tej sytuacji Donald Trump nie ma żadnych obiekcji przed żerowaniem na ludzkim nieszczęściu. Wraz z J.D. Vance’em objeżdża więc zniszczone miejscowości, przekonując, że władze federalne pozostawiły na pastwę losu ludzi w potrzebie, a państwo nie zadbało o budowę infrastruktury zdolnej oprzeć się porywistym wiatrom i ulewie.