Od września 2025 roku w szkołach będzie tylko jedna godzina religii tygodniowo. Teraz są dwie. Na dodatek lekcje religii będą odbywały się na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej – przed rozpoczęciem obowiązkowych zajęć lub po ich zakończeniu. Dziś dyrektorzy szkół mają przy układaniu planów dowolność. Zmiany wynikają z projektu rozporządzenia Ministerstwa Edukacji Narodowej, który właśnie trafił do konsultacji.
Zmian zresztą jest więcej. W połowie lipca minister Barbara Nowacka zarządziła, że w przypadku małej liczby chętnych do nauki religii dyrektor szkoły może zdecydować o tym, by odbywały się one w grupach międzyklasowych lub międzyoddziałowych. Oznacza to, że np. dzieci z klas czwartych będą mogły uczyć się z kolegami z klas szóstych.
Zmiany dotyczące religii w szkołach: Ustawa o systemie oświaty wymaga porozumienia z Kościołami
Przeciwko tym zmianom protestują nauczyciele religii, Kościoły i związki wyznaniowe (nie tylko Kościół rzymskokatolicki, ale także prawosławni czy protestanci). Katecheci boją się utraty pracy, ale wskazują też na szkodliwość proponowanych rozwiązań. Biskupi wskazują na rolę, jaką religia pełni w wychowaniu dzieci i młodzieży. Hierarchowie – wspierani przez prawników – zauważają jednak, że resort edukacji zmienia zasady nauczania z pogwałceniem prawa bez niezbędnego porozumienia z Kościołami i związkami wyznaniowymi.
Czytaj więcej
Ministerstwo Edukacji Narodowej opublikowało projekt rozporządzenia, zmieniającego sposób prowadzenia lekcji religii. W szkołach zredukowane zostaną one do jednej tygodniowo, a lekcje będą tylko na początku i końcu dnia zajęć.
Porozumienia w tym względzie wymaga ustawa o systemie oświaty. Od czasu wejścia w życie tej ustawy (początek lat 90.) wszystkie kolejne rządy – także lewicowe – stały na stanowisku, że porozumienie oznacza osiągnięcie jakiejś zgody między zainteresowanymi stronami. W tym wypadku między resortem edukacji, który do zmian prze, oraz Kościołami, które ich nie chcą. Wydaje się zatem, że porozumienie oznaczać winno wzajemny dialog, wymianę argumentów, na końcu zaś osiągnięcie pewnego konsensusu. Z całą pewnością nie zadowoli on wszystkich, ale będzie można mówić o porozumieniu.