Jarosław Kaczyński w swoim instrumentarium sprawowania niepodzielnych rządów w Prawie i Sprawiedliwości ma m.in. wrzucanie w przestrzeń publiczną spekulacji na temat swojej politycznej emerytury. Przy tej czy innej okazji Kaczyński rzuca zdanie, z którego by wynikało, że to już jego ostatnie chwile w wielkiej polityce i czas rozejrzeć się za następcą. A potem zazwyczaj uważnie nasłuchuje, kto w partii podejdzie do takiej zapowiedzi zbyt entuzjastycznie, by dowiedzieć się, czyje ambicje należy powściągnąć.
Dlaczego następcą prezesa Jarosława Kaczyńskiego może zostać tylko Jarosław Kaczyński
Kandydatami na następców prezesa PiS byli już i Zbigniew Ziobro, i Joachim Brudziński, i Mateusz Morawiecki, i Przemysław Czarnek, prezes PiS miał też moment fascynacji Danielem Obajtkiem. Teraz delfinem ma być Mariusz Błaszczak, ale były szef MON nie powinien się chyba za bardzo przyzwyczajać do tej roli, bo za chwilę może się okazać, że Kaczyński włoży buławę do plecaka innego polityka.
Tak naprawdę jednak z sukcesją PiS jest jak z sukcesją w Waystar Royco, fikcyjnej firmie ze znakomitego serialu HBO. Tam też pretendentów do przejęcia władzy od seniora rodu Logana Roya było wielu, ale on sam w roli swojego następcy widział jedynie siebie. I to jest przypadek PiS – następcą Jarosława Kaczyńskiego może być tylko Jarosław Kaczyński.
Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, sam prezes zdaje się być przekonany, że bez niego jego podopieczni okażą się bezradni jak dzieci we mgle. Posłuchajmy samego prezesa – chciał odejść w 2020, ale nastała pandemia, więc „nie chciał, ale musiał” pozostać przy władzy. Chciał odejść w 2025, ale władzę przejął Donald Tusk i teraz trzeba chronić przed nim ojczyznę. Można już dziś stawiać dolary przeciwko orzechom, że po upływie kolejnej kadencji Kaczyńskiego na stanowisku prezesa znów zdarzy się coś, co sprawi, iż - rad nie rad – będzie musiał rządzić dalej.