To jest turniej, do którego Szwajcar przygotowywał się przez cały sezon, wszystko co było przed Wimbledonem nie miało znaczenia, liczył się jedynie sukces na londyńskiej trawie. Ten Wimbledon jest szczególny dla niego i dla kibiców, bo chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że to być może ostatnia okazja, by zobaczyć na trawie szwajcarskiego maestro.
W tej sytuacji chłopak z Wrocławia miał prawo nie wytrzymać presji, ale on nie tylko wygrał, lecz poszedł dużo dalej: zranił dumę Federera. Tak może z nim wygrywać Rafael Nadal na korcie ziemnym, Novak Djoković na nawierzchniach twardych, ale mało kto spodziewał się, że ktoś jest w stanie tak brutalnie w Wimbledonie pokazać Federerowi, że jego czas się kończy. Polak był lepszy od pierwszej do ostatniej piłki, jego grę mogła popsuć jedynie psychiczna zapaść, nagły strach przed zwycięstwem. Nic takiego się nie stało. Hurkacz z każdym gemem rósł, coraz mocniej akcentował swą przewagę, przede wszystkim widać było jak na dłoni, że porusza się szybciej, dzięki czemu przejmował inicjatywę i Federer przez cały mecz był w defensywie.
Dowiedz się więcej: Hurkacz pokonał legendę. Zagra w półfinale Wimbledonu
Oprócz znakomitej gry Hurkacza, warte zauważenia jest jeszcze jedno: już drugi raz - pierwsza była Iga Świątek w Paryżu - wielki sukces w tenisie odnosi Polak, podkreślający, że bycie miłym nie przeszkadza w zwyciężaniu. Iga i Hubert to mogą być na lata idole nowego typu, z którymi identyfikować się będą nawet ci, którzy sportem interesują się mało lub wcale.
Federer powiedział kiedyś zdanie, potem wielokrotnie cytowane: „To miłe być ważnym, ale jeszcze ważniejsze być miłym”. Hubert Hurkacz zachowuje się tak, jakby szanował nie tylko wielką sportową klasę Szwajcara, lecz pamiętał także o tych słowach. I oby to się nigdy nie zmieniło, nawet po największych triumfach.