Marka Ruttego na następcę Jensa Stoltenberga namaścił już Joe Biden – sugerują czołowe zachodnie media. Holender ma też poparcie Niemców, Brytyjczyków i Francuzów. Czyli najważniejsi – i z tej strony Atlantyku, i zwłaszcza z tamtej – dokonali już wyboru.
Czytaj więcej
W październiku skończy się, przedłużana dwukrotnie, kadencja Jensa Stoltenberga na stanowisku sekretarza generalnego NATO. "Politico" pisze, że Joe Biden, prezydent USA, ma swojego faworyta do objęcia tego stanowiska.
A miało być inaczej. NATO miało już dojrzeć do tego, by na jego czele stanął wreszcie ktoś z naszej, wschodniej flanki. Upłynęło już 25 lat, od kiedy pierwsze kraje z naszego regionu, w tym Polska, stały się członkami najważniejszego militarnego sojuszu na świecie. To długo jak na potwierdzenie, że jesteśmy równi tym z Zachodu. Najpierw byliśmy drugiej kategorii, gdy chodziło o wysyłanie na flankę wschodnią zachodnich żołnierzy i sprzętu. To wielka wojna zmieniła. Pozostaliśmy jednak członkami drugiej kategorii, gdy chodzi o kierowanie sojuszem.
Najważniejszy powód: kandydatura Holendra Marka Ruttego nie oburzy Rosji
Już od jakiegoś czasu sugerowano, że czas na pierwszą kobietę w roli sekretarza generalnego NATO. To też okazuje się nieistotne. Na dodatek kraj Ruttego nie spełnia jeszcze jednego nieoficjalnego warunku: nie wydaje 2 proc. PKB na obronę (w 2023 roku Holandia przeznaczyła na nią 1,7 proc.).