Ukraina już teraz w NATO? Za tym opowiada się 40 proc. Polaków, w tym 23 proc. zdecydowanie. To „teraz” miałoby zapewne oznaczać jasną deklarację w sprawie członkostwa Kijowa w sojuszu, czyli po prostu zaproszenie – z bliską datą przyjęcia. Jednak nie dojdzie do tego ani teraz, na rozpoczynającym się w Wilnie szczycie sojuszu, ani jeszcze długo po nim. Wie to już Wołodymyr Zełenski, który bez jasnej wizji członkostwa do Wilna miał nie przyjechać. A jednak, jak powiedział sekretarz generalny Jens Stoltenberg, przyjedzie.
Wie, bo zadeklarowali to najważniejsi gracze w sojuszu, z Ameryką i Niemcami na czele. Stwierdzili: koncentrujemy się na bieżącej pomocy Ukrainie, a sprawą członkostwa zajmiemy się po zakończeniu walk.
Właściwie jest to logiczne i rozsądne. Zaproszenie Kijowa teraz, przed zakończeniem wojny, przybliżyłoby nas do realizacji koszmarnej wizji Zachodu – wciągnięcia w bezpośredni konflikt z Moskwą. Nasze miasta nie byłyby bezpieczne, a nasi chłopcy mogliby zginąć na froncie.
Czytaj więcej
Pakt północnoatlantycki zaoferuje Ukrainie bliższą perspektywę członkostwa. Ale o niej nie przesądzi.
Jednak ta logika wynika z błędów Zachodu. Sam do tego doprowadził. Tak, pomoc dla Ukrainy jest dużo większa, niż można by zakładać w mocno zapomnianych już czasach – przed rozpętaniem przez Rosję wielkiej wojny. Ale jeżeli chodzi o broń – zdecydowanie zbyt mała. I spóźniona. Straciliśmy czas na przełamywanie kolejnych barier, roztrząsanie, czy można Ukraińcom dać rakiety, które doleciałyby do baz najeźdźców; potem, czy mogą dostać patrioty, zachodnie czołgi, a na końcu i nowoczesne samoloty. Rosjanie niczego nie roztrząsali, mordowali dalej, wysyłali swoich chłopców, mają ich dużo, i budowali umocnienia na okupowanych terenach. Skutek jest taki, że Ukraińcom bardzo trudno jest odbijać swoje ziemie. Kontrofensywa się ślimaczy, a jej cena, ta ludzka, jest ogromna.