W świecie zasięgów, polubień i followersów ten, kto jest bardziej znany, ma większy posłuch niż jakiś, pożal się Boże, ekspert w danej dziedzinie, którego na TikToku nie śledzi pies z kulawą nogą. Dlatego niewątpliwie też w polityce należy się spodziewać postępującej celebrytyzacji.
W Polsce Szymon Hołownia i Paweł Kukiz, na świecie Wołodymyr Zełenski i Donald Trump
Dał wszak nam wszystkim przykład Szymon Hołownia, a wcześniej Paweł Kukiz, może nie, jak zwyciężać mamy, ale jak zaistnieć w wyborach prezydenckich na tyle, by potem rozsiąść się wygodnie na scenie politycznej. W jednym przypadku nawet blisko jej szczytu, z perspektywami na dużo więcej (Hołownia).
Czytaj więcej
Dziennikarka Polsatu Dorota Gawryluk może ubiegać się o fotel prezydenta Polski - informuje nieoficjalnie Polityka Insight.
I nie jest to przecież wyłącznie polska specyfika. Zanim Wołodymyr Zełenski został bohaterem powstrzymującym Rosję przed podbojem Ukrainy, został prezydentem dlatego, że grał prezydenta w popularnym serialu. Donaldowi Trumpowi drogę do prezydentury zapewniła obecność w świecie show-biznesu i popularny program telewizyjny, a nie kilkadziesiąt lat mozolnej pracy w Kongresie. We Włoszech współrządzący przez pewien czas krajem Ruch Pięciu Gwiazd stworzył komik Beppe Grillo. Demokracja plus mediatyzacja polityki musi oznaczać mniejszą lub większą celebrytyzację. To nieuniknione, skoro w codziennym życiu co drugiego wyborcy lajki na Facebooku (starsi) czy TikToku (młodsi) są ważną częścią życia. Jeśli ludzi znanych pyta się już powszechnie o zdanie na dowolny temat tylko dlatego, że są znani, to dlaczego nie można im powierzyć, z tego samego powodu, sterów państwa?