Tego typu publiczne oświadczenia liderów biznesu to prawdziwa rzadkość. W wypadku Zygmunta Solorza to rzecz bez precedensu. Właściciel Polsatu był ostatnio bardziej aktywny w biznesie energetycznym, niż w mediach.
Czytaj więcej
W obecnym czasie, w którym tuż za naszą wschodnią granicą od dwóch lat trwa wojna wywołana agresją Rosji na Ukrainę, nadawcy telewizyjni ponoszą szczególną odpowiedzialność w związku ze służebną rolą informacyjną, jaką pełnią w stosunku do całego społeczeństwa i informowaniem go w sposób obiektywny i rzetelny. Wyzwania wynikające z sytuacji międzynarodowej wymagają od nas – nadawców kanałów informacyjnych – prawdziwego przedstawiania rzeczywistości.
Dlaczego Zygmunt Solorz zabrał głos ws. debaty medialnej?
A jednak głos zabrał. Wypada zapytać dlaczego. Pozornie wszystko jest w treści jego oświadczenia. Apel o wyważenie tonu debaty medialnej, obniżenie poziomu emocji czy powstrzymane mowy nienawiści Zygmunt Solorz wiąże przede wszystkim z zagrożeniami jakie niesie Polsce i światu geopolityka. I pewnie w tej kwestii ma rację; z perspektywy gigantów telekomunikacyjnych, czy czołowych portali (Zygmunt Solorz jest właścicielem Interii) lepiej widać skalę toczonej na wielu frontach wojny hybrydowej, poziom zainfekowania sieci fake newsem, czy coraz większe zagrożeniem takimi produktami AI, jak choćby deep fake. Z tej perspektywy kto, jak nie człowiek, który odgrywa czołową rolę w polskim sektorze IT ma lepszy tytuł do ostrzeżeń i apelów? Można tylko żałować, że podobnej postawy nie prezentują światowi giganci IT - jak Elon Musk czy Jeff Bezos.
Słowa Zygmunta Solorza, niosąc z sobą ciężar etycznego postulatu, zdają się zamykać pewien wstydliwy etap w niedawnych dziejach polskich mediów en masse, ale szczególnie ważnie wybrzmiewają w kręgu dziennikarskim kontrolowanych przez Solorza redakcji
Nie mam jednak wątpliwości, że Zygmuntowi Solorzowi chodzi o coś więcej, niż geopolitykę. A tym czymś jest polska debata publiczna. W istocie, w ostatnim czasie przekroczono wiele granic. Media z kontrolowalnych instytucji komunikacyjnych przekształciły się maszynerię eskalacji publicznych emocji. W tym sensie można im (nie wszystkim) zarzucić, że przestały referować politykę, a stały się jej maszynerią. Możliwe, że to znak naszych czasów i naturalna ewolucja, niemniej może być dla demokracji zabójcza.