To będzie kolejny trudny tydzień polskiej demokracji. Możliwe, że jeden z tych najtrudniejszych.
Trudno byłoby o większą naiwność, po trzech tygodniach rządu koalicji Donalda Tuska, niż wiara, że partia Jarosława Kaczyńskiego pogodzi się z porażką i odda władzę. Co prawda obawy, że prawica nie dopuści do wyborów i ukonstytuowania rządu demokratycznej większości, się nie sprawdziły, ale widać, że Jarosław Kaczyński miał inny plan.
Czytaj więcej
Trudno sobie wyobrazić, że Mariusz Muszyński, radzący prezydentowi by zaskarżyć budżet do Trybunału Konstytucyjnego, będzie w tej sprawie orzekał jak gdyby nigdy nic – zamiast się z niej wyłączyć.
To plan destabilizacji państwa, walki o utrzymanie każdego politycznego przyczółka, dzięki któremu byłby możliwy szybki powrót do władzy. To faktyczne wyzwanie dla premiera Tuska i wspierającej go koalicji. W drugim tygodniu stycznia możemy się spodziewać przepychanek w Sejmie związanych z próbą wejścia na salę obrad skazanych przez sąd, z wygaszonymi mandatami, byłych posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, konfrontacji w Sądzie Najwyższym, orzekania o ważności wyborów przez nieuznawaną za sąd Izbę Kontroli Nadzwyczajnej SN oraz demonstracji poparcia dla partii Kaczyńskiego na ulicach Warszawy.
Wszystkie te zdarzenia należy rozumieć w jeden sposób. PiS jest w permanentnej kampanii wyborczej. Każda okoliczność, mająca choćby najmniejszą wagę w polityce, będzie wykorzystana przez Jarosława Kaczyńskiego dla budowania narracji wyborczej. I na rzecz chaosu, bo Kaczyński i jego partia potrzebują dowodów, że państwo Tuska sobie nie radzi i trzeba je po pisowsku „naprawić”.