Partia Jarosława Kaczyńskiego uznała, że nie jest w stanie już dłużej udawać, że nie ma żadnej afery z wystawianiem wiz obywatelom państw Azji i Afryki. Postanowiła więc przyznać, że coś tam się jednak wydarzyło, ale tylko po to, by tę sprawę zbagatelizować i pomniejszyć skalę zjawiska. Prokurator wspólnie z rzecznikiem służb specjalnych na konferencji prasowej przyznali, że były nieprawidłowości przy jakiejś partii wiz, ale polskie służby nieprawidłowości same wykryły i nielegalny proceder powstrzymały.
Czytaj więcej
Edgar K. jako kluczowy pośrednik w załatwianiu wiz, hinduski biznesmen wśród tych, którzy za nie płacili.
Dlaczego tłumaczenia PiS w sprawie afery wizowej są nieprzekonujące
Kłopot w tym, że w tej opowieści nic się nie klei. PiS twierdzi, że to polskie służby wykryły korupcję w lecie 2022 r. i natychmiast przystąpiły do działania. Tyle że opisana przez Onet historia samych tylko bollywoodzkich niby-filmowców toczyła się w listopadzie i grudniu 2022 roku. Czy więc wymiana korespondencji między MSZ a konsulatami w Indiach odbywała się pod okiem polskich służb? Jeśli tak, to należy im pogratulować skuteczności.
Nie klei się również to, co działo się potem. Edgar K. został zatrzymany w kwietniu tego roku. Jednak mimo to w MSZ procedowano rozporządzenie, które miało ułatwić procedurę wizową dla 400 tys. osób z 20 państw spoza UE. I dopiero, gdy sprawę nagłośnił w lipcu Donald Tusk, Jarosław Kaczyński nakazał przerwać prace nad regulacją prawną. Odpowiedzialnym za nią był nie kto inny, jak zdymisjonowany niedawno wiceminister Piotr Wawrzyk.
Czy więc korupcyjny proceder został zatrzymany w kwietniu? Czy może trwał dalej? Dlaczego CBA weszło do MSZ dopiero we wrześniu? I dlaczego dopiero wtedy Wawrzyk został odwołany? Nic tu do siebie nie pasuje. A już najmniej przekonuje twierdzenie, że na nic nam tu nie zwracali uwagę sojusznicy i wyłącznie własnymi siłami sprawa wiz (to nawet nie aferka – jak chciał przekonać Jarosław Kaczyński) została rozpracowana i zakończona.