Debata o aborcji zawsze będzie burzliwa i zawsze będzie odbywała się na dwóch poziomach: moralnym i politycznym. Poziom moralny nie pozostawia pola manewru. Piąte przykazanie Dekalogu mówi wprost: „Nie zabijaj”. Powinni się do niego stosować nie tylko chrześcijanie, ale także niewierzący, bo zakaz zabijania drugiego człowieka należy do dość wąskiej grupy ogólnoludzkich zasad etycznych – mających swoje korzenie w prawie naturalnym.
Inaczej rzecz się ma na poziomie politycznym, gdzie aby przetrwać, trzeba zawierać kompromisy, często niewygodne. Pozwalają one jednak społeczeństwom jakoś – w miarę bezkonfliktowo – funkcjonować. Ktoś komuś ustąpi, ktoś w imię dobra wspólnego zaakceptuje rozwiązania, które mu się nie podobają. Tak było z obowiązującym w Polsce przez wiele lat tzw. kompromisem aborcyjnym. Nie zadowalał wszystkich, ale był. Jednak powiązany z PiS Trybunał Konstytucyjny postanowił go naruszyć. I pojawiło się orzeczenie, które wykasowało z polskiego prawodawstwa przesłankę pozwalającą na aborcję w sytuacji stwierdzenia ciężkiej i nieodwracalnej wady płodu.
Uważni obserwatorzy życia społeczno-politycznego ostrzegali – jeszcze przed decyzją TK – że może w Polsce nadejść taki czas, gdy wahadło przechyli się mocno w drugą stronę. Podkreślali, że po zmianie władzy w Polsce kolejna ekipa może zliberalizować ustawę o ochronie życia. I to wahadło mocno się przesunęło właśnie w kierunku liberalizacji – co doskonale pokazuje sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej”. Zwolennicy liberalizacji to już bowiem prawie 57 proc. badanych. A na ewentualny powrót do dawnego kompromisu wskazuje tylko 27 proc. respondentów. Zmiana nastawienia Polaków do ochrony życia zauważalna jest więc gołym okiem.
Czytaj więcej
83,7 proc. badanych przez IBRiS opowiada się za liberalizacją obecnie obowiązujących przepisów antyaborcyjnych. W tym aż 56,8 proc. uważa, że aborcja powinna być możliwa do 12. tygodnia życia płodu.
To nie wina Donalda Tuska – jak chciałby PiS, ale pośrednio Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipy, którzy do tematu zmian prawa zabrali się nie od tej strony, co trzeba. Gdyby uprzednio przeprowadzono merytoryczne debaty, gdyby ktoś logicznymi argumentami usiłował przekonać społeczeństwo. Gdyby – tak jak to swego czasu obiecywała Beata Szydło – przygotował realne rozwiązania wspierające rodziny, w których na świat przyjdzie niepełnosprawne dziecko itd. Gdyby… Wyliczankę można ciągnąć długo. Tymczasem „zaprzyjaźniony” z partią rządzącą Trybunał postanowił rewolucyjne zmiany wprowadzić bez żadnej rozmowy. I efekt widać.