Przed laty, na długo przed zwycięskim marszem prawicowych populistów przez instytucje (nie tylko polskie) jeden z politologów, bynajmniej niezdradzający swojej niechęci do liberałów, w chwili szczerości opowiedział mi, jaki ma największy problem „z tą Unią Wolności” – jak jeszcze długo po upadku tej partii nazywał polityków wcześniej z nią związanych. Zaczął od tego, że liberałowie pięknie potrafią opowiadać o wolności i wartościach, które jemu samemu są bardzo bliskie, i przekonująco wykładają zasady odpowiedzialności, jakie powinny obowiązywać w liberalnym społeczeństwie; po czym z wyraźnym zawodem dodał: „Niestety uważają, że ich samych te zasady nie dotyczą”.
Często przypominają mi się te słowa, bo nie tylko dobrze opisują rzeczywistość, ale i tłumaczą, dlaczego w Polsce liberałowie, nawet po siedmiu latach rządów PiS, nadal przez dużą część społeczeństwa uważani są za „salon”. Bo ów salon to w odbiorze społecznym pewne poczucie wyższości, które nawet niekoniecznie bije wprost z wypowiadanych pięknych, okrągłych słów, ale które regularnie, niestety, okazywane jest w czynach.
Czytaj więcej
Poseł Koalicji Obywatelskiej Dariusz Rosati pojawił się na sali obrad Sejmu po tym, jak przekazał, że musi pozostać w domu z powodu COVID-19.
I cała ta propagowana wolność, odpowiedzialne społecznie programy, konferencje wykazujące błędy rządzących zupełnie tracą na znaczeniu, gdy poseł Dariusz Rosati – który wcześniej ostro krytykował nieodpowiedzialnych współobywateli, nawet nieświadomie zarażających innych covidem – przychodzi na sejmowe głosowanie, będąc samemu chorym. I nawet tego nie ukrywa, bo wcześniej publicznie pokazał swój pozytywny wynik testu w mediach społecznościowych. Ba, nawet ogłosił, że z tego powodu nie będzie go w Sejmie. Po czym, jak nigdy nic, przyszedł.