Ledwo tydzień minął od chwili, gdy Elon Musk przejął Twittera, a można by sądzić, że to już cała epoka. Swoistym zwieńczeniem tego tygodnia było piątkowe zamknięcie biura firmy, gdy odebrano do niego dostępy pracownikom, nakazano im siedzieć w domach i czekać na maila z informacją, czy zostali zwolnieni, czy jeszcze w firmie pracują. Musk chciał zwolnić początkowo trzy czwarte, potem zaś mówił o połowie zespołu. Owszem, firma jest jego własnością, ale styl, w jakim dokonuje restrukturyzacji, jest pełnym odzwierciedleniem jego ekstrawagancji.
Zaczął od decyzji personalnych, choć tydzień wypełnił mnóstwem wpisów i komentarzy na temat tego, jak chce zmienić model funkcjonowania firmy. Nie były to jednak wiążące deklaracje, raczej testowanie różnych opcji, sprawdzanie reakcji oraz oczywiście coś, w czym miliarder ewidentnie się lubuje, czyli wkurzanie wszystkich na około, zaczepianie polityków i celebrytów.
Czytaj więcej
Nowy szef Twittera Elon Musk ogłosił, ile miesięcznie będzie kosztowała usługa Twitter Blue, pozwalająca na posiadanie zweryfikowanego konta.
Wariant, który wywołał bodaj najwięcej emocji, dotyczył płacenia za niebieski „ptaszek” przy nazwie profilu, który dotychczas oznaczał zweryfikowanego użytkownika. Początkowo rzucił kwotę 20 dol., lecz w dyskusji ze znanym pisarzem Stephenem Kingiem zszedł do 8 dol. Zaproponował też płacącym użytkownikom pewne bonusy: pierwszeństwo w wyszukiwaniu, wyświetlaniu ich komentarzy itp.
Gotów jestem iść całkiem w poprzek i poprzeć pomysł Muska. Uważam, że subskrypcje to przyszłość modeli biznesowych w sieci. Jeśli chcę mieć dostęp do muzyki, płacę za jeden z serwisów streamingowych. Chcę oglądać filmy na komputerze (od 16 lat nie mam w domu telewizora), płacę za dostęp do któregoś z serwisów VOD. Lubię czytać jakiś tygodnik – kupuję subskrypcję. Chcę mieć dostęp do wiarygodnych informacji – kupuję dostęp do rp.pl. Chcę przypomnieć sobie język obcy – kupuję dostęp do serwisu, na którym ćwiczę gramatykę i słówka.