Ruszyła kampania wyborcza, więc pojawił się nowy, jeszcze radykalniejszy projekt zmian w – i tak bardzo radykalnej – ustawie ograniczającej dostęp do aborcji. Teraz, według propozycji Kai Godek i jej Fundacji Życie i Rodzina, do dwóch lat więzienia ma grozić osobom, które będą namawiać do aborcji lub rozpowszechniać informacje o tym, jak można ją przeprowadzić. Takie inicjatywy, co pokazują sondaże, to najlepszy sposób na wzrost poparcia społecznego dla liberalizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży.
Czytaj więcej
Restrykcyjne prawo aborcyjne może stać się jeszcze bardziej szczelne. Do Sejmu trafi projekt, uderzający w organizacje, pomagające w przerywaniu ciąży.
Bo strategia przyjęta przez środowiska pro-life, czyli dążenie do twardego prawnego zakazu aborcji i kar więzienia dla kobiet, lekarzy, mężów i partnerów, jest przeciwskuteczna. Im mocniej dokręca się śrubę, tym bardziej rośnie niezadowolenie z naruszania praw jednostki. Być może, gdyby walczące z aborcją grupy zajęły się sensowną działalnością na rzecz pomocy młodym matkom i kobietom w ciąży pozbawionym wsparcia rodziny czy środowiska, realnie wpłynęłyby na zmniejszenie liczby aborcji. Ale przecież nie o to chodzi. Celem jest rozgłos i doprowadzenie do zmian prawnych.
Nie jest przypadkiem, że kolejny projekt pojawia się na starcie kampanii wyborczej. Kaja Godek ma teraz trzy miesiące, dzięki decyzji marszałek Sejmu Elżbiety Witek, by zbierać podpisy i propagować swój pomysł. A przede wszystkim szantażować PiS, który ma problem z tą sprawą i własnymi działaczami pro-life. Chyba że Nowogrodzka uzna, że na fali antyunijnej radykalizacji warto sięgnąć także po kolejną debatę aborcyjną.
I dziwi mnie tylko jedno: dlaczego nikt nie oddaje Kai Godek sprawiedliwości jako działaczce na rzecz liberalizacji prawa aborcyjnego? Przecież jest w tym skuteczna prawie tak, jak feministyczny Aborcyjny Dream Team.