O ile drużyny Holandii i Belgii grają od nas zdecydowanie lepiej, co pokazały w czterech meczach, o tyle Walia jest przeciwnikiem na polską miarę. To nie przypadek, że ostatni raz odniosła zwycięstwo nad Polską 49 lat temu, a w Cardiff wygrywały już reprezentacje prowadzone i przez Jerzego Engela, i przez Pawła Janasa.
Walijczycy tylko przez pierwszy kwadrans groźnie atakowali. Bramki nie strzelili, a kiedy Polacy przetrzymali te ataki i sami przejęli inicjatywę, gospodarze nie mieli żadnego pomysłu na grę. To znaczy mieli jeden, dobrze znany na Wyspach Brytyjskich i niezbyt skomplikowany. Ponieważ nie byli w stanie przeprowadzić ataku pozycyjnego i wjechać do naszej bramki jak ostatnio Holendrzy, próbowali dalekich wrzutek na nasze pole karne. Albo ze skrzydeł, albo prostopadle ze środka boiska.
Czytaj więcej
Polacy po golu Karola Świderskiego wygrali z Walią 1:0 i utrzymali się w elicie Ligi Narodów. Przeżyliśmy jednak wieczór do zapomnienia, a najlepszy na boisku był Wojciech Szczęsny.
To nie miało prawa się udać z dwóch powodów. Po pierwsze: były to akcje bardzo przewidywalne i nasi obrońcy nie mieli trudności z wybiciem piłki. Po drugie: znakomicie w naszej bramce grał Wojciech Szczęsny. Występem w Cardiff pobił rekord. To był jego 66 mecz w kadrze - więcej nie rozegrał żaden inny bramkarz.
W porównaniu z Polakami, zatrudnionymi w dobrych klubach kilku niezłych lig, Walijczycy (poza Garethem Balem) byli słabsi. Kilku najlepszych zawodników nie mogło grać, tym, których zobaczyliśmy jeszcze sporo do europejskiej klasy brakuje.