Gdyby były rockandrollowiec, poseł Paweł Kukiz, został mężem opatrznościowym dla „poważnej, dorosłej opozycji”, która na polityce zęby zjadła, byłby to chichot fortuny wkładającej czasem w ręce dość przypadkowych postaci losy spraw wielkich. W sytuacji, w której antyszczepionkowcy walczą zajadle o swoją pozycje w obozie władzy, a władzę tę czekają głosowania mogące wysadzić w powietrze sejmową większość, cena trzech kukizowanych szabel rośnie. Lepszego momentu chyba już w tej kadencji nie będzie.

Zwłaszcza że immunitet Mariana Banasia i powołanie komisji śledczej do spraw inwigilacji Pegasusem to sprawy przy których nie wstyd stanąć „po stronie dobra”. Bo jedna to polityczna zemsta władzy na swoim byłym ulubieńcu, a druga to polityczna zemsta tej samej władzy na całym świecie. Nic dziwnego, że Paweł Kukiz, któremu nie brakuje instynktu showmana, próbuje na nowo odnaleźć się w sytuacji. Od PiS-u uzyskał sporo, ale albo zaczął się dusić w atmosferze „owocnej współpracy” z władzą, albo już wie, że o ile teraz bardzo się prezesowi przydaje, o tyle na listach wyborczych nie będzie potrzebny wcale.

Czytaj więcej

O losie Mariana Banasia zadecyduje Paweł Kukiz

W weekend Kukiz opisał w mediach społecznościowych swoje spotkanie z czołowym politykiem PO Borysem Budką. Jeśli wierzyć w fakty opisane w tym internetowym opowiadaniu, w pewnym momencie obaj panowie na prośbę polityka PO zaczęli sobie głęboko patrzeć w oczy. A na pytania o intencje Kukiza co do wspomagania opozycji, ten oświadczyć miał, że do tej pory nikt do niego w tej sprawie się nie zwrócił. „Przecież mogliście OD DAWNA próbować odsunąć PiS od władzy, bo do trzech liczyć chyba potraficie i wiecie, że nasze trzy głosy są w stanie doprowadzić do przyspieszonych wyborów, a mimo to NIGDY NIE PROPONOWALIŚCIE NAM takiego rozwiązania”.

Wszystko więc jasne: Paweł Kukiz czekał, nie doczekał się, więc poszedł na Nowogrodzką załatwić kilka spraw, a teraz czeka, żeby ktoś wreszcie coś mu sensownego zaproponował. Nie wiem, co z tej przemowy zrozumiał Borys Budka, ale spieszę wyjaśnić, że w polityce to oznacza początek licytacji. Nikt nikomu nie wierzy, wszystko sprawdza się w głosowaniu i na listach wyborczych. A przy tym cały czas trzeba patrzeć sobie w oczy. Aż ktoś nie mrugnie.