Problem polega na tym, że białoruski lider uwielbia mówić. Odzywa się prawie na każdy temat. Możliwe, że w ciągu ćwierćwiecza rządów nie wypowiadał się jeszcze tylko o astronomii. A o wszystkim pozostałym – w nadmiarze.

I tu właśnie jest pies pogrzebany. Na każdy bowiem temat ma zdanie – tyle że co kilka dni inne. W czasie poniedziałkowego wystąpienia na przykład zapewniał, że nie ma nic wspólnego z zamordowaniem w Kijowie białoruskiego emigranta Witalija Szyszoua. Ale czy kogokolwiek by zdziwiło, gdyby powiedzmy w najbliższy czwartek ten sam Łukaszenko wystąpił i grożąc oponentom potęgą swoich służb specjalnych, powiedział, że to one zamordowały Białorusina? Myślę, że nikogo.

Daje tu o sobie pewnie znać kołchozowa przeszłość Batki, kiedy nauczył się on, że „naczalstwo" należy zasypywać gradem słów, których i tak nikt nie zapamięta ani nie będzie sprawdzać. Za to liczy się „ogólne wrażenie": czyste obejścia i uśmiechnięty od ucha do ucha przewodniczący kołchozu z radością wypatrujący zwycięstwa komunizmu. Z tego punktu widzenia zrozumiałe staje się poniedziałkowe stwierdzenie Łukaszenki, że Białoruś to „szczególne państwo, które nie ze swojej winy i nie ze swojej woli stało się suwerenne i niezależne". Zwykły przywódca tak opisujący swoje państwo uznany zostałby za nienormalnego, tymczasem Łukaszence po prostu wymsknęło się, prosto z serca tęskniącego za „naczalstwem".

Nie warto jednak wsłuchiwać się w wielogodzinne wystąpienia Batki, by wyławiać takie kwiatki. W ogóle nie ma sensu wsłuchiwanie się w nie. Cóż bowiem warte jest jego zapewnienie, że „szybko, bardzo szybko" opuści bezprawnie od roku zajmowany pałac prezydencki? Nic. Któż bowiem ośmieli się spytać Łukaszenkę, powiedzmy za pół roku, dlaczego jeszcze się z niego nie wyprowadził. Nikt.

Dlatego róbmy swoje: wspierajmy Białorusinów i wolną Białoruś i nie zawracajmy sobie głowy gadatliwym uzurpatorem.