Jak podał w czwartek GUS, sprzedaż detaliczna wzrosła w czerwcu realnie (czyli w cenach stałych) zaledwie o 3,2 proc. rok do roku, po zwyżce o 8,2 proc. w maju i 19 proc. w kwietniu. To najsłabszy wynik od lutego 2021 r., a i tak maluje zbyt optymistyczny obraz koniunktury w handlu detalicznym.

Po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych sprzedaż w czerwcu była o 3,2 proc. niższa niż w maju. Pomijając okres pandemii, gdy sprzedaż wahała się pod wpływem restrykcji w handlu, to nadzwyczaj głęboki spadek. Ekonomiści wiążą to powszechnie z załamaniem nastrojów konsumentów, do którego doszło właśnie w czerwcu. Według GUS były one wówczas słabsze niż kiedykolwiek wcześniej w historii takich badań. To pokłosie najwyższej od ćwierćwiecza inflacji oraz rosnących stóp procentowych. Wyniki handlu detalicznego byłyby zapewne jeszcze słabsze, gdyby nie to, że popyt na niektóre towary podbijają uchodźcy z Ukrainy.

Czytaj więcej

Polacy robią już zapasy na zimę, bo ceny rosną. Znika nie tylko cukier

Sprzedaż mebli oraz sprzętu RTV i AGD, która uchodzi za barometr skłonności do wydawania na towary inne niż niezbędne, zmalała w czerwcu w ujęciu realnym o 7 proc. rok do roku, po zniżce o 4 proc. w maju. Ponownie, już 10. miesiąc z rzędu, zmalała sprzedaż samochodów. – Niedawne ograniczenia podażowe są płynnie zastępowane przez słabnący popyt – zauważyła w tym kontekście Urszula Kryńska, ekonomistka z PKO BP. – Dobrą ilustracją wpływu rosnących cen na popyt jest sprzedaż paliw, która w ujęciu realnym była o 12,6 proc. niższa niż przed rokiem, a nominalnie wzrosła o ponad 45 proc. – dodała.

Ekonomiści zwracają uwagę na to, że od lipca dochody gospodarstw domowych wspierać będzie obniżka PIT, a także transfery socjalne (14. emerytura, dodatek węglowy) i wakacje kredytowe. To złagodzi albo powstrzyma spadek dochodów rozporządzalnych konsumentów, wynikający z tego, że płace nie nadążają za cenami.