Od jesieni ubiegłego roku niemal każdy przełom miesiąca pogłębia traumę osób z kredytami mieszkaniowymi. Najpierw dowiadują się od GUS o kolejnym skoku inflacji, potem – o podwyżce stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej, na koniec – o wyższych ratach kredytu. Ten sam schemat zmącił właśnie nastrój majówki: tuż przed nią informacja o 12,3-proc., najwyższej od niemal ćwierć wieku inflacji, a w czwartek kolejna zła wiadomość dla zadłużonych – podwyżka stóp NBP z 4,5 do 5,25 proc. RPP podnosi stopy regularnie jak w zegarku, bo spóźniona goni za wzrostem cen konsumpcyjnych. Jeszcze we wrześniu stopa referencyjna wynosiła ledwie 0,1 proc.
Uprzedzając wzrost stóp NBP, w górę idzie cena pieniądza na rynku międzybankowym (WIBOR), od której zależy oprocentowanie kredytów o zmiennej stopie. Trzymiesięczny WIBOR od sierpnia skoczył już z 0,21 do 6,24 proc., a sześciomiesięczny – z 0,24 do 6,43 proc. Raty w skrajnych przypadkach niemal się podwoiły.
To szok szczególnie dla tych, którzy zadłużyli się w ostatnim czasie, wierząc zapewnieniom prezesa NBP sprzed nieco ponad roku, że „prawdopodobieństwo podwyżek stóp procentowych podczas tej kadencji RPP wynosi zero”. Od ponad 20 lat nie doświadczyliśmy tak ostrej zwyżki stóp i oprocentowania kredytów. Bo i długo nie było potrzeby ich podnosić – od 2014 r. przez kilka lat doświadczaliśmy inflacji bliskiej zera.
Czytaj więcej
Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopę referencyjną do najwyższego od 2008 r. poziomu 5,25 proc. To nie koniec cyklu podwyżek, ale jego cel jest niepewny.