10 marca niedaleko od Seattle odbyła się próba chóru Skagit Valley Chorale. Uczestniczyło w niej 61 osób. Próba trwała dwie i pół godziny. Mimo, że członkowie chóru zachowywali środki ostrożności, dezynfekowali dłonie, powstrzymywali się od podawania rąk i uścisków, 33 osoby zachorowały, a dwie zmarły. Śledczy doszli do wniosku, że wirus mógł rozprzestrzeniać się w aerozolach powstających podczas śpiewu. I choć nie mogli wykluczyć przenoszenia się wirusa przez przedmioty lub duże kropelki, to kolejne dowody wskazują na to, że wirus SARS-CoV-2 może rozprzestrzeniać się za pomocą maleńkich kropelek zwanych właśnie aerozolami.
Lidia Morawska z Queensland University of Technology przeprowadziła modelowanie warunków w sali prób i twierdzi, że za zarażenia odpowiada niedostateczna wentylacja, długi czas ekspozycji na kontakt z wirusem i śpiew. Uważa też, że żadna wentylacja nie mogła zmniejszyć ryzyka do akceptowalnego poziomu podczas dwu i półgodzinnej próby.
Jak informuje magazyn Nature, po wielomiesięcznych debatach na temat tego, czy ludzie mogą przenosić wirusa przez wydychane powietrze, wśród naukowców rośnie niepokój o tę drogę transmisji. Badacze są sfrustrowani, że kluczowe agencje, takie jak Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) dopiero kilka dni temu wydała wytyczne uwzględniające te doniesienia naukowe.
Według WHO drogą powietrzną mogą być roznoszone mikroskopijne aerozole, zawierające koronawirusy. Zakażona osoba może je transmitować na zewnątrz podczas rozmowy, śpiewania lub wysiłku fizycznego. Organizacja zaleca więc, by unikać miejsc zatłoczonych i wietrzyć pomieszczenia zamknięte. Należy też używać masek ochronnych, szczególnie wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie zachować odpowiedniego dystansu wobec innych osób.
Do tej pory Organizacja utrzymywała, że wirus rozprzestrzenia się głównie poprzez skażone powierzchnie i krople większe niż aerozole, które powstają w wyniku kaszlu, kichania i mówienia. Uważa się, że pokonują one stosunkowo niewielkie odległości i szybko opadają z powietrza.